Z próżnego i Salomon nie naleje

Ludzie

Z próżnego i Salomon nie naleje

Ekonomia nie jest nauką ścisłą sensu stricto – jest bardziej nauką społeczną, choć nie znaczy to, że nie działają w niej pewne żelazne reguły, dotyczące choćby podaży i popytu czy zadłużania się (to ostatnie – wbrew nowoczesnym teoriom mówiącym o tym, że zadłużać się można praktycznie w nieskończoność) – pisze w swoim felietonie Łukasz Warzecha.

Ekonomia nie jest nauką ścisłą sensu stricto – jest bardziej nauką społeczną, choć nie znaczy to, że nie działają w niej pewne żelazne reguły, dotyczące choćby podaży i popytu czy zadłużania się (to ostatnie – wbrew nowoczesnym teoriom mówiącym o tym, że zadłużać się można praktycznie w nieskończoność)  Współczesna ekonomia uwzględnia w sobie wiele z socjologii, a w tym szczególnie ważne są nastroje, od nich bowiem zależą decyzje konsumentów i przedsiębiorców. Ekstremalnym przykładem wpływu nastrojów na sytuację są giełdowe krachy, gdy nagły strach inwestorów pogrąża akcje danej firmy, walutę albo i całą gospodarkę.

Wskaźnik nastroju konsumentów mówi nam, w uproszczeniu, jak bardzo ludzie uważają, że będą w najbliższym czasie skłonni wydawać pieniądze. Podkreślmy: uważają, a nie ile faktycznie wydadzą, bo wskaźnik ocenia nastroje w danym momencie, a one mogą się przecież w przyszłości zmienić, na korzyść albo na niekorzyść. Sytuacja na rynku może wpływać na nastroje różnie. Jeśli na przykład rośnie inflacja, to może to skłaniać konsumentów do ostrożności, ale zarazem do szybkiej finalizacji bardziej kosztownych transakcji (samochód, mieszkanie) w obawie przed tym, że za jakiś czas może być jeszcze drożej. Segment najbardziej podstawowych zakupów, czyli żywność czy artykuły czystości, na ogół przy pogorszeniu nastrojów może spać spokojnie, bo z tych towarów rezygnuje się na końcu. Człowiek musi przecież czymś się myć i mieć co jeść. Ale nawet handlowcy z tej branży nie mogą czuć się komfortowo w obliczu tak wielu sygnałów ostrzegawczych, może nawet alarmowych. W chwili, gdy piszę ten tekst, Urząd Regulacji Energetyki nie ogłosił jeszcze poziomu podwyżek cen gazu i prądu, ale wiadomo już, że będą horrendalne i dotkną przecież nie tylko indywidualnych użytkowników, ale też przedsiębiorców. Nawet jeśli miałyby być jakoś „rozsmarowane” na dłuższy okres. Przedsiębiorcy będą musieli je wrzucić w swoje marże, bo nikt do interesu dokładał nie będzie, a i zarobić trzeba. To spowoduje migrację kupujących w kierunku tańszych produktów, którą obserwujemy zresztą już teraz. Mniejsze placówki są tutaj w gorszej sytuacji niż duże sieci, ponieważ nie mają choćby własnych marek produktów, zwykle nieco tańszych. No i mają znacznie mniejsze korzyści skali oraz gorszą pozycję negocjacyjną wobec producentów i dystrybutorów. Klienci zaś, w miarę, jak ich portfele będą coraz chudsze, będą przesuwać się ku miejscom, gdzie mogą kupić taniej.

Niedawne badanie EY Future Consumer Index firmy EY pokazało niepokojący czynnik: aż 75% badanych, i to niezależnie od wieku, obawia się wpływu pandemii na stan ich finansów. Poprzednie badanie było realizowane zaledwie cztery miesiące wcześniej i od tego czasu odsetek zaniepokojonych podniósł się o 18 punktów! Nietrudno to zrozumieć – ludzie pamiętają, jak prawie dwa lata temu mówiono im „wytrzymajcie jeszcze dwa tygodnie!”, a na początku tego roku mamiono hasłem „ostatnia prosta”. Z dwóch tygodni zrobiło się blisko sto, a „ostatnia prosta” okazała się jednym z wielu zakrętów, zza których nie widać żadnej mety. To nastraja bardzo pesymistycznie. Epidemia, Fit For 55, szybujące ceny uprawnień do emisji CO2, nakręcana tymi czynnikami inflacja… Chciałbym mieć dla państwa na nowy rok choć trochę optymizmu, ale nie mam go skąd wziąć. A z próżnego i Salomon nie naleje. Niestety – będzie gorzej. Wszystkiego najlepszego!

Autor: Łukasz Warzecha