Co handlowcy sądzą o nowych regulacjach dotyczących działalności sklepów branży FMCG w Polsce? Jak obecnie zachowują się ich klienci i czy wciąż robią oni duże zakupy? Zapraszamy na naszą codzienną relację.
– Nie mogę narzekać. Dla mnie, właściciela małego sklepu osiedlowego, sytuacja jest dobra. Klienci robią najczęściej zakupy przemyślane, raz na dwa, trzy dni, a co za tym idzie zdecydowanie większe. Wcześniej dochodziło u mnie do 400 paragonów dziennie, w tym momencie mam ich około 230-260, ale wartość paragonu jest co najmniej dwukrotnie wyższa. Oprócz stałej klienteli pojawiło się dużo nowych osób. Tam, gdzie mogę, nie podnoszę cen. Podobno jest to jedna z przyczyn większej liczby klientów – opowiada nam Mariusz Bielak, właściciel sklepu spożywczego w Warszawie. – Ogólnie, nie mam dużych problemów z zaopatrzeniem sklepu. Faktem jest, że są grupy produktowe, które albo w ogóle nie występują, albo występują sporadycznie. W normalnym cyklu sprzedażowym były to produkty niszowe, wolnorotujące, a obecnie stały się bardzo popularnymi produktami. Święty Graal branży spożywczej to w tej chwili drożdże. Świeże drożdże pojawiające się od czasu do czasu, ale suszone są właściwie nieosiągalne – kontynuuje nasz rozmówca.
Niektórym jednak ten “święty Graal” udało się zdobyć. – Nie mamy problemów z zaopatrzeniem sklepu. Oferujemy pełen asortyment, w tym nawet drożdże. Wprawdzie w opakowaniach półkilowych, ponieważ takie udało nam się kupić, ale cena jest śmieszna – 4 zł – opowiada Cezary Szlęzak, właściciel PHU Cezar w miejscowości Stąporków i przy okazji porusza temat godzin otwarcia placówek handlowych. – Skróciliśmy godziny otwarcia placówki o godzinę, teraz pracujemy od 5.30 do 18, a w sobotę do 17. Dzisiaj słyszałem, że Biedronki będą czynne całą dobę. To jest dla mnie chore. Kto będzie robił zakupy w nocy? Mówi się dużo o ograniczaniu kontaktów, a potem gabinety kosmetyczne, gdzie dba się o czystość są zamykane, a pozwala się funkcjonować marketom 24 godziny na dobę – nie kryje zdziwienia nasz rozmówca.
Sklep spożywczy przy ul. Kopińskiej w Warszawie (fot. M. Bielak)
Ważnym tematem dla właścicieli sklepów stały się także wprowadzone przez rząd nowe regulacje dotyczące funkcjonowania placówek handlowych w czasach epidemii. – Ze względów bezpieczeństwa wpuszczamy do sklepu jedynie dwóch klientów, po jednym na każde stanowisko kasowe. Mamy wystarczające zapasy płynu dezynfekującego i odkażamy stanowiska po każdej osobie. Takie zasady wprowadziliśmy już na samym początku epidemii. I tego się trzymamy. Natomiast jeżeli chodzi o nowe ograniczenia to rękawiczek dla klientów nie uda nam się zapewnić, ponieważ nigdzie ich nie ma. Na szczęście większość osób robiących zakupy nosi rękawiczki. Kolejne ograniczenie dotyczące egzekwowania godzin dla seniorów uważam za bzdurę. Nikt na godzinę nie będzie przychodził po chleb. Jeżeli między godziną 10 a 12 pojawią się w sklepie osoby poniżej 65 roku życia, to też zostaną u nas obsłużone – przyznaje Cezary Szlęzak.
– Wprowadzone przepisy dotyczące „godzin dla seniorów”, w Rumii przestrzegane są w 100%. Społeczeństwo dostosowało się do tych wymogów, co widać w sklepach – mówi z kolei Barbara Nowak, właścicielka sklepu drogeryjnego „Basia” w Rumii. – W ostatnim tygodniu na plus zmieniła się dostępność towaru, głównie środków antybakteryjnych. Nadal jest to jednak niewystarczająca ilość, wobec potrzeb klientów. Tylko dzięki długoletniej współpracy z dostawcami jestem w stanie zdobyć produkty, bez tego byłoby jeszcze trudniej. Jednym z artykułów na jakie jest największe zapotrzebowanie są rękawiczki jednorazowe. Należy zamawiać je tydzień lub dwa tygodnie wcześniej, by dotarły do sklepu. Na razie korzystam z zapasów, ale zamawiam równocześnie dodatkowe partie, by nie zabrakło na pólkach rękawiczek.
Barbara Nowak, właścicielka drogerii „Basia” w Rumii
– Duża część klientów przychodzi we własnych rękawiczkach, a część również w maseczkach. Na stanie w sklepie posiadam także rękawiczki dla klientów. Atmosfera jest nerwowa. Klienci bardzo przeżywają zaistniałą sytuację, dostosowują się jednak do panujących warunków. Na drzwiach zawieszona jest informacja, że do sklepu można wchodzić pojedynczo. Osoby chcące zrobić zakupy cierpliwie czekają przed obiektem, gdy widzą, że ktoś jest w środku – tłumaczy nam Bogumiła Jeżewska, właścicielka sklepu w Miliczu. – Skróciłam godziny otwarcia sklepu, ponieważ wieczorem ruch zdecydowanie się zmniejszył. Zauważyłam, że nie są już robione zapasy, tylko zakupy codzienne. Notuję mimo to większą sprzedaż niż wcześniej. Wynika to z faktu, że mieszkańcy osiedla ograniczyli wyjścia do marketów – kończy.
W związku z nowymi regulacjami dla handlowców wciąż priorytetem musi być zapewnienie bezpieczeństwa klientom i pracownikom. Każdy z nich robi to na swój sposób. – Nie wprowadziłem nakazu noszenia maseczek przez pracowników ani nie zamontowałem szyby z pleksi. Moim zdaniem maseczki przyczyniają się do zwiększenia ryzyka zakażenia, ponieważ niewygoda w pracy powoduje, że częściej sięgamy w okolice oczu, nozdrzy, ust. Podobnie szyba z pleksi w sklepie, gdzie obieg powietrza jest wymuszony nie sprawdza się, ponieważ powietrze w ruchu nie zna granic. Wprowadziliśmy zasady, że każdy pracownik przed przyjściem do pracy ma obowiązek zmierzyć temperaturę. Zwracamy też baczną uwagę na osoby wskazujące na jakąkolwiek infekcję, czyli kiepsko wyglądające, kichające lub kaszlące. Na szczęście mieliśmy tylko jedną taką sytuację, że poprosiliśmy klienta, aby zrezygnował z zakupów. Uważam, że jako naród wbrew pozorom dość sumiennie przestrzegamy zaleceń – opowiada na koniec Mariusz Bielak.