Łukasz Warzecha: Inflacja to nie siła wyższa

Aktualności

Łukasz Warzecha: Inflacja to nie siła wyższa

Amerykański publicysta ekonomiczny, zwolennik klasycznego liberalizmu i ekonomicznej szkoły austriackiej, Henry Hazlitt, autor kultowej, znakomitej „Ekonomii w jednej lekcji” (polecam gorąco!) napisał w latach 60. książkę „Inflacja – wróg publiczny numer jeden” (What You Should Know about Inflation). Stwierdził w niej: „Politycy […] rozmawiają o niej [inflacji], jak gdyby była jakąś straszliwą zjawą pochodzącą z zaświatów, czymś – jak powódź, zaraza, czy najazd wrogich wojsk – nad czym nie mają żadnej kontroli. […] Prawda jest taka, że inflacja została powołana do życia przez naszych przywódców, przez ich własną politykę monetarną i fiskalną. Obiecują zatem, że prawą ręką będą zwalczać to, co podają nam lewą”.

Dzieło Hazlitta ma już 60 lat, a przecież te spostrzeżenia wydają się niewzruszenie celne, zwłaszcza dziś w Polsce, gdy co chwila słyszymy, że inflacja to właśnie siła wyższa mająca źródła w Mordorze, czyli w Moskwie. Ekonomiści spierają się o to, jaki poziom inflacji jest optymalny. Większość uważa, że niewielka inflacja nie tylko nie jest szkodliwa, ale wręcz gospodarce pomaga. Ale „niewielka” oznaczałaby w polskich warunkach zapewne maksymalnie 2 proc. – nie grubo ponad 12. A przecież i tak wiemy, że to inflacja uśredniona. Jeśli wziąć koszyk dla konkretnych konsumentów, a w wypadku czytelników „Poradnika Handlowca” – konkretnej grupy przedsiębiorców, to wartość może być znacznie wyższa.

W prowadzeniu niewielkiego interesu dużym jednostkowym kosztem jest choćby transport, a ten drożeje w tempie wręcz galopującym z powodu pędzących w górę cen benzyny. Które, nawiasem mówiąc, trudno wytłumaczyć cenami ropy na międzynarodowym rynku oraz kursem złotego. Zatem koszyk inflacyjny dla właściciela małego sklepu wygląda znacznie gorzej niż owe średnie 12 proc. Lecz ten właściciel ma również zwykle pracowników, którzy przecież oczekują podwyżek, skoro wszystko drożeje. Jakie ma wyjście? Może albo zmniejszyć własny zysk i podwyżki dać (ale wówczas sam może zacząć klepać biedę), albo pracowników pozwalniać, albo podnieść ceny, ryzykując, że stanie się niekonkurencyjny. A jeszcze – trzeba przypomnieć – przyszykowano mu najwyższą w historii podwyżkę składek ZUS w przyszłym roku, co ma wynikać z prognozowanego wzrostu płac. Tu objawia się jedna z największych różnic pomiędzy małym a wielkim handlem. Wielki handel zawsze może się starać użyć korzyści skali – choć nawet w dużych sieciach handlowych jest to coraz trudniejsze. Jednak gdy cała firma zatrudnia kilkanaście tysięcy ludzi, ma tysiące kooperantów i podwykonawców oraz przynajmniej kilkadziesiąt sklepów w całym kraju, łatwiej jest jej znaleźć oszczędności – małe w skali pojedynczego sklepu, ale w swojej masie robiące już różnicę. Dla drobnego przedsiębiorcy korzyści skali są nieosiągalne. W sprawie inflacji nie mam niestety dobrych wieści: jest dokładnie tak jak to opisywał Hazlitt, bo też mechanizm politycznego ugłaskiwania wyborców wkurzonych z powodu spadku siły nabywczej pieniądza (tym dokładnie rzecz biorąc jest inflacja) nie jest nowy. Choć politycy sami ponoszą winę za to, co się dzieje, będą ją chcieli zmazać, rozdając jeszcze więcej pieniędzy – co oczywiście napędzi inflację jeszcze bardziej.

Autor: Łukasz Warzecha

Przeczytaj także: Polska jest dużym i ważnym rynkiem Europy Środkowo-Wschodniej