Łukasz Warzecha dla “Poradnika Handlowca”: Euro – stabilna przystań

Aktualności

Łukasz Warzecha dla “Poradnika Handlowca”: Euro – stabilna przystań

Wspólna europejska waluta była od początku projektem politycznym. Nie ukrywano tego, gdy wprowadzano ją do obiegu w 2002 r., włączając wówczas państwa zdaniem ekonomistów niegotowe gospodarczo – przede wszystkim Grecję i Hiszpanię. Tym bardziej nie dało się tego ukryć przy kolejnych poszerzeniach strefy euro, szczególnie o państwa bałtyckie (w latach 2011-15), które potraktowały wejście do wspólnego obszaru walutowego jako decyzję dotyczącą ich bezpieczeństwa, nie gospodarki.

Polska, podpisując w 2004 r. traktat akcesyjny, zobowiązała się do przyjęcia wspólnej waluty, ale bez terminu, co w praktyce oznacza, że możemy tej decyzji nie podjąć nigdy. Są zresztą w UE kraje, które postanowiły zachować swoje waluty narodowe. Tak uczyniła Wielka Brytania, co z pewnością ułatwiło jej wystąpienie z UE. Ale koronę mają nadal Szwecja i Dania. Poza strefą euro pozostaje też wciąż większość nowych państw UE: Chorwacja, Czechy, Węgry, Rumunia i Bułgaria. Sam byłem dotąd przeciwnikiem przyjmowania euro – z przyczyn ekonomicznych, które nadal są istotne. Po pierwsze – przyjęcie euro nieuchronnie wiąże się ze spadkiem siły nabywczej wynagrodzeń obywateli. Słyszałem wystarczająco wiele takich opowieści od Słowaków (po wprowadzeniu euro wyraźnie spadł ruch turystyczny z Polski), Łotyszy i Litwinów o tym, jak na drugi dzień po wejściu do euro stać ich było nagle na o wiele mniej. Po drugie – własna waluta jest narzędziem suwerenności ekonomicznej, przede wszystkim z powodu możliwości ustalania stopy procentowej przez krajowy bank centralny. Czy bank centralny zawsze korzysta z tej możliwości w odpowiedni sposób – to już inna sprawa. Polski przykład pokazuje, że być może niekoniecznie.

Nie zmienia to faktu, że w przypadku wejścia do strefy euro kraj musi się zgodzić na wspólną dla całego obszaru stopę procentową, ustalaną przez Europejski Bank Centralny we Frankfurcie nad Menem. Tu pojawia się problem, bo jeśli stopa jest wspólna (obecnie wynosi zero, choć styczniowa inflacja w strefie euro to aż 5,1 proc.), to siłą rzeczy będzie preferowała sytuację najsilniejszych gospodarek. Te mniejsze mogą obrywać rykoszetem. I tak się ostatnio stało: państwa bałtyckie odnotowały rekordowo wysoką inflację w styczniu (7,7 proc. na Łotwie, 10,7 proc. na Litwie i aż 12 proc. w Estonii), podczas gdy w Niemczech wyniosła ona 4,9 proc. Przy takich różnicach nie da się opanować inflacji jednym poziomem stóp procentowych dla całej strefy euro – a innej możliwości nie ma. To wszystko nadal przemawia przeciwko euro. Jednak tygodnie po wybuchu wojny na Ukrainie wysunęły na pierwszy plan ważny argument za: stabilność walutową. Złotówka pokazała swoją słabość jako waluta traktowana przez spekulacyjnych inwestorów jednakowo z rublem – bo to właśnie złoty stracił obok rosyjskiej waluty najwięcej w stosunku do walut głównych. Inna sprawa, że straciły też pozostałe waluty naszej części Europy. Nie mielibyśmy tego problemu, mając na kontach euro. A skoro otwiera się dzisiaj tyle do niedawna zamkniętych możliwości i wariantów rozwoju wypadków, to może warto i na nowo – tym razem poważniej niż wcześniej – otworzyć dyskusję o euro właśnie.

Autor: Łukasz Warzecha