Handel w trudnych chwilach potrzebuje jedności

Detal/Hurt

Handel w trudnych chwilach potrzebuje jedności

Polski handel po upływie Anno Covidi Primi (roku pierwszego covidowego) wykazał raz jeszcze swą istotność, podobnie jak przemysł, którego produkcja wbrew hiobowym projekcjom, urosła rok do roku w sposób więcej niż znaczący – pisze Maria Andrzej Faliński w artykule, który pierwotnie ukazał się w lutowym wydaniu „Poradnika Handlowca”.

Przyczyn tego szukać należy nie tylko w efektach bazy, ale w silnym i elastycznym rynku wewnętrznym i szybkim odszukaniu drogi do utrzymania eksportu, za co znaczącą część chwały oddajmy Unii Europejskiej i polityce utrzymania otwarcia handlowego, wbrew kordonom covidowym i ograniczeniom. Zarówno przemysł, jak i handel utrzymały swe role głównych filarów gospodarki narodowej w czasie pandemii. Sprzedaż detaliczna rok do roku w grudniu spadła o niecały 1% (co nie dotyczy FMCG, które niewiele, ale wzrosło), a w stosunku do listopada wzrosła o niemal 20%. Bez formalnych w zasadzie żonglerek procentami można powiedzieć, że handel w warunkach światowego kryzysu, załamania wielu rynków naszych eksportowych krajów-odbiorców, poradził sobie i uruchomił znany z poprzedniego kryzysu, niesłusznie wyśmiewany, efekt „zielonej wyspy”, czyli zdolności do kompensacji złych tendencji przez rynek wewnętrzny.

Obostrzenia? Tak, ale mądrze

Chwała zatem szczególnie segmentowi handlu FMCG, ale chwała też innym, boleśniej dotkniętym przez kryzys i ograniczenia sanitarno-administracyjne mające go okiełznać. Tej części rynku sprzedaż widocznie spadła, ale dokonał się proces bezprecedensowej modernizacji w kanałach sprzedaży, strategiach zdalnej komunikacji z partnerami biznesowymi i konsumentami, ukoronowany eksplozją szkoleniową, skutkującą wzrostem ilości i jakości pracowników o kwalifikacjach zorientowanych ku przyszłości.

Wizytówką nowoczesnego handlu każdego kraju są domy, centra i galerie handlowe – innymi słowy obiekty wielofunkcyjne zakotwiczone jednak w handlu poprzez liczne pomieszczone tam sklepy o zróżnicowanym profilu i wielkości, które w znacznej części reprezentują sieciowe firmy handlowe. Obiekty te i administrujące nimi firmy poniosły – moim zdaniem niezasłużenie – największe straty wskutek decyzji sanitarno-administracyjnych w zderzeniu z Covid-19. PRCH szacuje, że sklepy galeryjne poniosły straty na poziomie 30 mld zł zarówno z tytułu mniejszej odwiedzialności oraz niższych zakupów, z kolei operatorzy galerii mogą mówić o stratach na poziomie 5-6 mld zł.

I niech sprawa galerii w roku 2020 będzie groźnym memento – restrykcje anty-epidemiczne są konieczne, ale nie mogą być „cięciem po kozacku” – szablą zza ucha. O ile proste i konsekwentne zamknięcie miało sens wiosną, bo napędzała je nadzieja, że przerwie to proces rozprzestrzeniania się „zarazy”, o tyle teraz należy robić to inteligentniej. Biznes trzeba zabezpieczyć, pomóc mu nawet finansowo. Tarcza nie może być jedynie przepompownią pieniędzy na przetrwanie, odzyskiwanych przez fiskusa w znacznym stopniu z „wspieranych” danin publicznych sklepów i firm administrujących galeriami. Pominąwszy teraz kwestię konfliktu interesów najemcy/galerie nie wolno nie podjąć wysiłku, by podtrzymać przy życiu te ważne gospodarczo dla konsumentów, miast i biznesu obiekty. Fakt, że są duże i twardo grają na rynku nie oznacza, że można je poświęcić w jakiejś grze. Pojawiały się już w mediach opinie, że przejęcie po upadku nie jest złym scenariuszem – nie podzielam tej opinii, nawet jeśli wychodziła ze środowisk polskiego kapitału sektorowego i finansowego. To byłoby bardzo rabunkowe potraktowanie majątku społecznego. Tak, społecznego.

Na tym przykładzie postuluję więc, by pomyśleć o mądrzejszej formule zarządzania restrykcjami anty-pandemicznymi. Zjawiska kryzysowe spowodowane pandemią koronawirusa uderzyły w całą gospodarkę, powodując ogromne zmiany we wszystkich sektorach. Firmy wykazały się ogromną elastycznością i innowacyjnością w obliczu koniecznych ograniczeń sanitarnych. Sięgały po arsenał nowoczesnych technologii i rozwiązań zarządczych. Zdobyte w konfrontacji z kryzysem epidemicznym doświadczenie, zaowocowało też nowymi kompetencjami pracowników. Po roku 2020 nic nie będzie takie jak dawniej. Naszym obowiązkiem jest wyjść naprzeciw nieuniknionej zmianie i uczynić ją przesłanką rozwoju. Nie wolno nam jako krajowi stosować wyłącznie środków nastawionych na przeczekanie trudnej sytuacji i trwanie zamkniętego obiegu budżet-biznes-budżet. Sytuacja w galeriach i w znacznej części sklepów non-food (a także w sektorze HoReCa) zasługuje na sektorowe działanie ku lepszemu, ponad liniami podziałów konkurencyjnych.

Spory na bok

Powstał nowy, adresowany ku polskiemu kapitałowi sektorowemu Związek Polskich Pracodawców Handlu i Usług (ZPPHiU). Gratulowałem twórcom, wyrażałem też nadzieję na wzmocnienie głosu sektora – niestety związek, słusznie obejmując także non-food, nie ominął sporu „obcych ze swoimi”. Oczywiście, trzeba bronić swego, ale sytuacja skłania też ku szerszemu spojrzeniu. Najważniejsze jest skuteczne skłonienie władz do rozmowy z sektorem o sektorze. Polska potrzebuje nowoczesnego handlu, na dużych i małych powierzchniach, a ten nie może być w całości „narodowy”. Głównie ze względów majątkowo-finansowych i technologicznych, sytuacji na rynku, nie mówiąc o uwikłaniu międzynarodowym, zainwestowanych środkach, dostępie do rynków itd. Potrzebne jest forum zdolne do odrzucenia poza nawias rzeczy spornych, by zająć się sprawami sektora, który ma dla gospodarki znaczenie kluczowe. Po co to robić? Choćby po to, aby móc zmieniać reguły ograniczeń pandemicznych i ubiegać takie „niedopieczone” pomysły jak godziny dla seniorów. Niby nic, a porządnie przeszkadzały sklepom walczącym o utrzymanie obrotu. Wszystkim, nie tylko wielkim i obcym.

Należy stworzyć takie forum również po to, by nie wyrastały takie „kwiatki” jak projekt ustawy franczyzowej. Małe sklepy znakomicie odnalazły się w sytuacji ograniczeń narzuconych wiosną na większe sklepy i wypełniły lukę na rynku. Ale przy okazji uruchomiły też intensywną konkurencję między sobą oraz ze zbliżonymi formatami sieciowymi, np. dyskontami. Wejście w tę grę ułatwił im fakt, że zapaść gastronomii stworzyła nadwyżki i lepsze ceny w hurcie, z czego skorzystał mały detal sieciowy i niezależny. Powstały napięcia interesów – także w ramach jednej sieci franczyzowej, co uwypukliło nie zawsze uczciwe postępowanie franczyzodawców. Rzecz jest znana i naganna, ale do jej opanowania wystarczy istniejący stan prawny (m.in. kodeks cywilny, ustawa o przewagach kontraktowych). Nie jest potrzebny spec-bicz na integratorów. Pamiętajmy bowiem, że sieć daje dostęp do efektu skali, kompensacji sieciowych, wsparcia, dzięki czemu super konkurencyjny rynek w Polsce nie wyeliminował firm rodzinnych. Mniej ideologii i ukrywania za nimi konkurencji na pewno handlowi nie zaszkodzi, a może uchronić przed szkodliwymi krucjatami pod wodzą UOKiK.