Gdy sytuacja zaczyna powoli się stabilizować, handlowcy mogą myśleć już nie tylko o teraźniejszości, ale także przyszłości. Dziś zapytaliśmy naszych rozmówców, jak ich zdaniem epidemia koronawirusa wpłynie na handel i jak może on wyglądać za kilka miesięcy. Zapraszamy na codzienną relację ze sklepów FMCG w Polsce.
– Czy koronawirus zmieni rodzimy handel? – zastanawia się Stanisław Wołk, właściciel sieci sklepów Kłodzka Chata. – Trudno powiedzieć na 100%, jak rozwinie się sytuacja w dłuższej perspektywie, jesteśmy w tej chwili na etapie, gdzie społeczeństwo – można powiedzieć – zaadaptowało się do wprowadzonych ograniczeń, ale ciekawe, jak będzie się zachowywać po ich zniesieniu. Widać to chociażby po reakcji klientów krótko po otwarciu galerii handlowych – tłumów kupujących tam nie było. Tradycyjny model sprzedaży w tych miejscach ucierpiał. Czy z powodzeniem może go zastąpić sprzedaż online? W asortymencie non-foodowym tak, jeśli chodzi o żywność, tu widzę niestety kilka barier. Ten model dobrze funkcjonuje w dużych ośrodkach miejskich, w mniejszych to egzotyka. Tu działa ograniczenie typu odległość. Poza tym problemem jest czas – latem przy wysokich temperaturach część produktów musi być szybko dostarczona do klienta, by nie stracić na jakości czy wręcz nie ulec zepsuciu, np. nabiał, lody, mrożonki. Online jest wygodne wyłącznie dla produktów kosmetycznych, chemii gospodarczej. Sam nie stosuję sprzedaży w tym systemie, po prostu lokalny rynek jest zbyt płytki na tego typu rozwiązanie. Zresztą przy niedużych zakupach jest to nieopłacalne i finansowo, i czasowo. Cały ten proces spowolnić mogą również prognozowane podwyżki cen w sklepach. Na to nałoży się rosnące bezrobocie i zmniejszona siła nabywcza społeczeństwa i mamy problem. Obawiam się, że działania tarcz antykryzysowych są mocno spóźnione i nie obejmą wszystkich zainteresowanych – opowiada.
Inną opinię na ten temat ma z kolei nasza druga rozmówczyni. – Wydaje mi się, że koronawirus zwiększy sprzedaż internetową – twierdzi z kolei Magdalena Maryniak, współwłaścicielka sklepu Wiejski Stół w Skórzewie. – Dlatego uruchomiliśmy możliwość robienia zakupów przez telefon z dostawą do domu. Z każdym tygodniem mamy coraz więcej zamówień. Myślimy o dalszym rozwoju tej usługi i poszerzeniu obszaru funkcjonowania dowozów. W tej chwili badamy lokalny rynek i bezpłatnie dowozimy na terenie Skórzewa. W przyszłości myślimy o profesjonalnym sklepie internetowym. Mam też inny pomysł dla osób, które boją się i nie wychodzą z domów oraz nie robią zakupów w sklepie stacjonarnym. Chcemy organizować webinaria dla chętnych osób i przedstawiać na żywo produkty, opowiadać o ich zastosowaniu, np. w sezonie grillowym o kiełbasach, mięsie, przyprawach czy warzywach. Zrobiłam już pierwsze takie spotkanie online i było spore zainteresowanie. Myślę, że to też jest przyszłość – dodaje.
Wielu niezależnych handlowców, właścicieli mniejszych sklepów, notowało w ostatnich tygodniach większy ruch w swoich placówkach. Dziś zastanawiają się, czy ten trend utrzyma się, gdy epidemia osłabnie. – Część klientów w obawie przed długimi kolejkami przed marketami decydowała się na zakupy w mniejszych placówkach, w których czuli się bezpieczniej. Dało to impuls do rozwoju handlu tradycyjnego i zwiększenia obrotów w sklepach – zauważa Marcin Sierański, właściciel sklepu sieci Lewiatan w Przeźmierowie. – Pytanie, jak zostanie to wykorzystane w przyszłości? Ważne jest zapewnienie komfortu klientom, podczas dokonywania przez nich zakupów. Mój sklep ma powierzchnię sali sprzedaży niewiele przekraczającą 100 mkw. Mimo luzowania restrykcji, nadal obowiązuje limit 6 osób w placówce, ze względu na obecność dwóch stanowisk kasowych. Wpływa to pozytywnie na poczucie bezpieczeństwa wśród kupujących. Odkąd kilka tygodni temu uzależniono liczbę klientów od powierzchni placówki, w marketach widać duży ruch, otwarte krajalnice do pieczywa oraz bułki sprzedawane luzem. Mimo że nie muszę tego robić, nadal sprzedaje tylko pakowane pieczywo – przyznaje nasz rozmówca.
Nasi rozmówcy przyznają także, że raz wprowadzone środki bezpieczeństwa i utrzymania higieny zostaną z nimi na dłużej. – Na pewno w najbliższym czasie nie zrezygnujemy z wprowadzonych zasad bezpieczeństwa. Zostały one wprowadzone przy zdecydowanie niższej liczbie zakażonych, a teraz są poluzowywane kiedy chorych jest zdecydowanie więcej. Myślę, że mimo odchodzenia od obowiązkowych regulacji w handlu na razie pozostaniemy przy wprowadzonych ograniczeniach, m.in. zostawimy szybę ochronną, dozownik z płynem dezynfekującym przed wejściem, rękawiczki. Będziemy się również trzymali limitów dla klientów, żeby mogli bezpiecznie zrobić zakupy. Wciąż szukam maty odkażającej, którą mogłabym zastosować przy wejściu, ponieważ również na butach można przenosić wirusa. Szukamy nowych rozwiązań, aby stworzyć sklep jak najbardziej bezpieczny i przyjazny klientom – dodaje Magdalena Maryniak.
Nasi rozmówcy wyrażają także nadzieję, że i klienci będą w przyszłości zwracali większą uwagę na kwestię higieny. – Mam nadzieję, że jeśli opanujemy epidemię, to pewne nawyki wśród klientów pozostaną na dłużej (oby na stałe), dotyczy to głównie przestrzegania zasad higieny osobistej, typu częstsze mycie rąk, dezynfekcja, odkażanie. Tak naprawdę, jeśli sklep dawniej przestrzegał rygorystycznych zasad HACCP, to zawsze był pozytywnie postrzegany przez klientów, którzy chętnie robili w nim zakupy, a nie kierowali się wyłącznie cenami oferowanych produktów – przyznaje Stanisław Wołk.
– Myślę, że część osób nadal będzie nosić maseczki chociażby w sezonie grypowym – wtrąca Magdalena Maryniak. – Od samego początku zapewniliśmy możliwość dezynfekcji rąk przed wejściem do sklepu. Oczywiście mamy rękawiczki jednorazowe do dyspozycji klientów, zamontowaliśmy szybę ochronną z pleksi przy stanowisku kasowym, personel nosi przyłbice lub maseczki. Wprowadziliśmy limit osób wewnątrz sklepu, nawet niższy niż zalecany, ponieważ chcemy, aby nasi klienci czuli się bezpieczni. Codziennie po zamknięciu placówka jest odkażana za pomocą urządzenia ozonującego.
– W naszych placówkach niejako wyprzedziliśmy zalecenia i wprowadziliśmy nawet uzupełniające środki bezpieczeństwa w postaci dodatkowych przegród dla klientów stojących przy kasach, aby zminimalizować ryzyko bezpośredniego kontaktu z innym klientem. Czas pokaże, jak ludzie będą reagować za kilka miesięcy, zwłaszcza młode pokolenie, chyba gorzej znoszące restrykcje – mówi Stanisław Wołk.
– Przy stoiskach kasowych zamontowane są osłony z pleksi i zostaną one na długo w placówce. To nie tylko moja decyzja, ale także ekspedientek, które są za pozostawieniem tego rozwiązania. Mają one dzięki temu większe poczucie bezpieczeństwa. Nadal nie wiemy do końca z czym walczymy i dopóki wszelkie obawy nie miną, wszelkie środki bezpieczeństwa zostaną zachowane w sklepie. Ekipa pracuje także w systemie rotacyjnym, czego nie planuję zmieniać – dodaje Marcin Sierański.
A jak handlowcy widzą najbliższą przyszłość? Czy jest coś, czego obawiają się obecnie najbardziej? – Nie boję się podwyżek cen. Bardziej boję się, że ludzie nie mają pracy i za chwilę nie będą mieli pieniędzy. Na początku wprowadzono bardzo rygorystyczne ograniczenia. A można było zamiast zamykać od razu restaurację ograniczyć liczbę stolików, ale ona by dalej funkcjonowała. Mam restauratorów, którzy zamawiali u mnie mięso i niestety ich obroty zmniejszyły się prawie do zera. Nie wiem czy będą mogli znów otworzyć działalność – dodaje na koniec Magdalena Maryniak.