Z dr. Wojciechem Warskim, przedsiębiorcą z sektora MŚP, komentatorem spraw społeczno-gospodarczych, rozmawiamy o tarczy antykryzysowej i pomocy, jaką polski rząd oferuje przedsiębiorcom dotkniętym skutkami epidemii koronawirusa.
Nikodem Pankowiak: Co sądzi Pan o propozycjach dla małych i średnich przedsiębiorców, które zostały zawarte w tarczy antykryzysowej? Czy Pana zdaniem są one wystarczające?
Dr Wojciech Warski: Oczywiście, że nie, ale nie mówię tego, aby narzekać, bo to najprostsza rzecz pod słońcem. Ta tarcza, mówię póki co o pierwszej, adresowała potrzeby około połowy rynku, a jej instrumenty dotyczyły głównie dofinansowania płac. Propozycje te zupełnie nie odnosiły się do sytuacji, która w małym i średnim biznesie jest teraz częsta czy nawet dominująca – kiedy spadek obrotów nastąpił nie o 15%, czy 25%, tylko np. 90%. Takie sytuacje wymagają zupełnie innego potraktowania systemowego i odpowiedzi na pytanie: Czy państwo nie powinno wziąć odpowiedzialności za swoje decyzje i zatrzymanie biznesu? To chyba największy grzech rządzących – brak propozycji dla firm zmagających się całkowitą utratą dochodów, tudzież brak wzięcia odpowiedzialności za skutki swoich decyzji administracyjnych.
Skupia się Pan na pierwszej tarczy, ale przecież była jeszcze druga, a po niej tarcza finansowa. Jednego dnia przedsiębiorcy słyszeli jedno, za chwilę dowiadywali się czegoś innego i sami nie wiedzieli do końca, na co mogą liczyć. Czy ta polityka informacyjna wokół tarczy nie powinna być lepsza?
Trzeba rozumieć, że rząd znajduje się pod presją czasu i skali potrzeb. O ile można powiedzieć, że rządzący przykładają się do rozważania różnych koncepcji, to nie wystarcza im inwencji na klarowną politykę informacyjną. Do dziś np. jasno nie zakomunikowano, że istnieją różne mechanizmy wsparcia dla tej samej sytuacji faktycznej przedsiębiorcy! Jest też taki przykład z tarczy 1.0, o którym warto tu wspomnieć. W pierwszym jej projekcie, który trafił z Sejmu do Senatu, znajdował się punkt mówiący o tym, że tarcza udzielana jest do czasu wyczerpania środków. Ten punkt na szczęście zniknął na którymś z etapów, najprawdopodobniej przy konwalidacji senackich poprawek w Sejmie, ale nerwowość „czy starczy kasy” pozostała. To pokazuje, że rząd działa w nie do końca spójny sposób. Rząd nie ma też poczucia, co zniesie budżet i ile to będzie kosztowało, więc z jednej strony – także z powodów politycznych – obiecuje coś jak największej części elektoratu, a z drugiej widzi później, że te obietnice trzeba ograniczyć, bo będą kosztowały za dużo.
Gdy my słyszeliśmy, że w Niemczech pierwsze firmy otrzymują już pomoc od państwa, w Polsce dopiero odbywały się konferencje, na których mówiono, jak ta pomoc będzie wyglądała. A przecież wielu przedsiębiorców potrzebuje gotówki tu i teraz… Czy ta pomoc nie przyszła, a dla niektórych może dopiero przyjdzie, za późno?
To właśnie rzecz bardzo tajemnicza. Niektóre duże zakłady chwaliły się, że pomoc w ramach tarczy już od rządu otrzymały. Ja też jako przedsiębiorca taki wniosek o pomoc złożyłem, wielu moich kolegów z sektora MŚP również – nikt nie obejrzał jeszcze złotówki. Można więc zacząć zadawać pytanie, jakie reguły sterują tym przyznawaniem pieniędzy i czy przypadkiem ten proces nie jest obarczony jakimiś dodatkowymi, nieformalnymi argumentami, np. urzędniczymi. Jeden z moich znajomych już otrzymał informację, że kopię porozumienia z pracownikami, którą załączył do swojego wniosku, powinien wysłać również do Państwowej Inspekcji Pracy. Tym samym trafił na koniec kolejki i teraz zastanawia się, kiedy i czy w ogóle, pomoc otrzyma.
Czy nie zauważa pan pewnych nierówności w traktowaniu średnich i dużych przedsiębiorstw? Czy nie powinniśmy stworzyć równych warunków dla wszystkich? Przykładowo, na pomoc w ramach tarczy mogą liczyć firmy płacące podatki za granicą pod warunkiem, że zadeklarują przeniesienie rezydencji podatkowej do Polski. Tyle że pieniądze od państwa otrzymają przed jej ostatecznym przeniesieniem…
Duży biznes zawsze wymagał indywidualnego traktowania. Nie jest tą samą sytuacją z punktu widzenia interesów gospodarczych, czy rozpatrujemy przypadek przedsiębiorstwa zatrudniającego 20 osób, czy takiego, które zatrudnia ich 2 tysiące. W związku z tym to, że premier i rząd pochylają się nad przypadkami tych dużych przedsiębiorstw, zaliczyłbym na plus. Jednak w momencie, gdy angażujemy pieniądze publiczne w dużym wymiarze, może być to usprawiedliwione tylko wtedy, gdy bilans strat i zysków, który jest łatwo policzalny, będzie pozytywny dla gospodarki. Jeżeli zatem zostanie zawarta umowa, która mówi np., że płacący podatki w Luksemburgu przedsiębiorca otrzyma pomoc na utrzymanie miejsc pracy, ale pod rygorem jej wycofania, jeśli nie spełni warunków, to moim zdaniem jest to racjonalne. Na indywidualne negocjacje z dużymi firmami, których w Polsce jest kilkaset, można sobie pozwolić. Nie można za to pozwolić sobie na negocjacje z 50 tysiącami małych przedsiębiorstw, bo jest to niewykonalne.
Mamy też sporo przykładów biurokracji – nawet formularz o zawieszenie składek ZUS miał na początku cztery strony i trzeba było załączać do niego wiele danych, dopiero później zabrano się za jego uproszczenie. Pojawia się zatem pytanie, czy ta biurokracja przy przyznawaniu pomocy w ramach tarczy nie powinna być jak najbardziej zminimalizowana?
Oczywiście, że tak. Zasada powinna być bardzo prosta – jako przedsiębiorca oświadczam, że spełniam warunki do otrzymania pomocy i, jeżeli to ma rzeczywiście coś ratować – zwłaszcza małe i średnie przedsiębiorstwa, które są w Polsce bardzo słabe kapitałowo – ta pomoc powinna być natychmiastowa. Na ewentualne sprawdzanie, czy była uzasadniona, przyjdzie czas. Obarczanie teraz firm biurokracją, zwłaszcza taką, która ma niewiele wspólnego z tą pomocą, a tylko ma ułatwić życie urzędnikom, jest rzeczą absurdalną.
Czy widzi pan jakieś rozwiązania z innych państw, które nie zostały u nas zastosowane, a pana zdaniem moglibyśmy się nad nimi pochylić?
Jest jedna zasada, która w Polsce została naruszona, wręcz nadużyta. To wspomniana już odpowiedzialność państwa za decyzje administracyjne. Wydaje mi się, że państwo polskie poszło tutaj na łatwiznę, zamiast uregulować, że tę odpowiedzialność bierze na siebie i to do skarbu państwa należy składać udokumentowane, konkretne roszczenia. Rząd tego nie zrobił, ponieważ prawdopodobnie przestraszył się ich skali. A tak zrobiono w Holandii i Belgii – państwo nie pokrywa tam całości, ale znaczną część udokumentowanych strat spowodowanych decyzjami władz państwowych. Wynika to z tego, że w tych krajach respektuje się zasady, w których państwo jest postrzegane jako swego rodzaju jedna wielka firma ubezpieczeniowa na tego typu przypadki, z wszystkimi tego konsekwencjami.
Mówi pan o braniu odpowiedzialności za decyzje administracyjne. Rząd nawet szczególnie nie ukrywa, że nie chce wprowadzić stanu klęski żywiołowej bądź stanu nadzwyczajnego z powodu roszczeń, które później miałyby wnosić duże przedsiębiorstwa…
Dla mnie to nadużycie polityczne, ponieważ formułowany jest nieprawdziwy argument, że w stanie wyjątkowym te roszczenia byłyby nie wiadomo jak duże. Jest wręcz dokładnie odwrotnie. Roszczenia są wtedy rozpatrywane indywidualnie i bardzo ograniczone, ponieważ stan wyjątkowy wyłącza wiele obszarów odpowiedzialności państwa. Natomiast gdy stanu wyjątkowego nie ma, nie ma też żadnych podstaw do wyłączenia odpowiedzialności państwa. W związku z tym z punktu widzenia budżetu stan wyjątkowy byłby dużo lepszym wyjściem, ale rządzący nie podejmują tej decyzji z zupełnie innych powodów.
Rozmowa została przeprowadzona 21 kwietnia.
Tekst ukazał się w majowym wydaniu “Poradnika Handlowca”