Mieszkańcy pochodzący ze wschodniej części kraju są rozżaleni sytuacją, która obecnie ma miejsce w Polsce. Wysoka inflacja wpłynęła na znaczą część ich życia. Obniżenie VAT-u na benzynę oraz żywność, to według nich chwilowe łatanie problemów i uciszenie zaniepokojonych obywateli.
Pani Agnieszka, ekspedientka, na łamach Onetu opowiada: — Na każdym kroku i poziomie życia czuć te podwyżki. W zwykłych codziennych zakupach. Mówię nie jako sprzedawca, tylko jako klient. Jeżeli za chleb płaciłam 2,5 zł, a teraz 4 zł to jest to szaleństwo. Mam na utrzymaniu dwoje dzieci. Zwykłe codzienne zakupy typu, chleb, mleko, masło i w stówie się nie mieszczę. Bez żadnego burżujstwa. To jest nienormalne, co się teraz dzieje w kraju. Takich małych zwykłych przedsiębiorców dojadą — kobieta nie przebiera w słowach. — Czytałam, jak wygląda życie drobnego właściciela małego sklepu: od rana e-maile i telefony o podwyżkach, przedstawiciele handlowi o podwyżkach, faktury coraz większe, ceny coraz wyższe, dzwoni księgowa, że podnosi cenę za swoje usługi, składki coraz wyższe, na koniec dnia taki umęczony właściciel zamyka sklep i słyszy od pracownika prośbę o podwyżkę. Wraca do domu, a tam raty kredytu hipotecznego wzrosły, włącza telewizor, a tam konferencja premiera i “pilnujmy sklepikarzy, czy obniżają ceny”
Dopóki obowiązywał zakaz handlu w niedziele, małe sklepy cieszyły się większym zainteresowaniem. Po utworzeniu przez sieci placówek pocztowych, ludzie przestali, w niedziele, robić zakupy w tradycyjnych sklepach. Początkowo właściciele widząc zainteresowanie zaopatrzyli się w większe ilości towarów, stworzyły stanowiska pracy, opłacały składki, wypracowały swoje pensje. — Zamiast takim pomóc, to trzeba jeszcze dowalić, żeby im się odechciało. Taka to jest polska polityka, a sklepy się zamykają i zostają sieci zagraniczne, które nie płacą podatku, jak my. I nas dobijają — mówi rozgoryczona właścicielka sklepu.
źródło: Onet