Rafał Boruc: Solidarność zamierza znowelizować ustawę o handlu niedzielnym. Dzisiaj zgodnie z nią za ladą może stać właściciel sklepu, działający we własnym imieniu i na własny rachunek. Nieco rozszerzona interpretacja prawa umożliwia wsparcie najbliższej rodziny, pod warunkiem wszak, że te osoby nie są zatrudnione w sklepie. Takie rozwiązanie krytykuje część handlowców, ponieważ znacznie ogranicza ono możliwość niedzielnej pomocy. Czy w noweli ustawy nie można by zapisać, że w niedziele mogą w sklepie pracować osoby prowadzące wspólne gospodarstwo domowe? Wtedy bez problemów i zawiłości prawnych mogliby pomagać wszyscy członkowie najbliższej rodziny i nie tylko.
Alfred Bujara: To rzeczywiście wydaje się być dobrym rozwiązaniem pod warunkiem, że zostanie zapisane w sposób precyzyjny i nie budzący żadnych wątpliwości interpretacyjnych. Ustawa ma na celu wesprzeć nie tylko pracowników, ale również polskich małych przedsiębiorców, którzy od lat przegrywają z korporacjami. Dzięki niej drobny polski handel może jeszcze zyskać swoją szansę na odbudowanie.
Zamierzacie jednak Państwo zakazać niedzielnej działalności sklepów franczyzowych. Tymczasem ta forma działalności ma wiele odcieni. Najczęściej sklep działający we franczyzie, to działający na własny rachunek polski przedsiębiorca, który płaci podatki w Polsce. Wybiera on model biznesowy prowadzenia swojego sklepu oparty o sprawdzone rozwiązania w organizacji, która wspiera go i ułatwia działanie, jednocześnie redukując ryzyko i koszty oraz pomaga w nawiązaniu walki konkurencyjnej z największymi graczami na rynku – sieciami zagranicznych dyskontów. Nawet jeżeli sieć franczyzowa należy do podmiotu zagranicznego nie wolno zapominać, że składa się z polskich przedsiębiorców, którzy wybrali taki model, aby dzięki niej móc prowadzić swój biznes. Uderzenie we franczyzę umocni i tak silną już przewagę dyskontów.
Niektóre sieci franczyzowe wymuszają na franczyzobiorcach otwieranie sklepów w niedzielę. Zgłasza się do nas mnóstwo franczyzobiorców, którzy mówią, że chcieliby nie otwierać sklepów w niedziele i poświęcić je rodzinom, ale nie mogą tego zrobić, bo sieć nałoży na nich taką karę finansową, że będą musieli zamknąć interes. W tym kontekście słowa o prowadzeniu działalności na własny rachunek są po prostu mrzonką. Część umów franczyzowych funkcjonujących w branży handlowej to tak naprawdę ukryte formy zatrudnienia, a nie działalność na własny rachunek. Franczyzobiorca oddaje codziennie utarg do korporacji, jest wynagradzany na podstawie oceny franczyzodawcy. Nie ma wpływu na dotowarowanie sklepu. A dodatkowe zakupy, nawet w przypadku nieotrzymanego towaru kończą się karą. Z kolei podpisany na rzecz korporacji weksel in blanco staje się pętlą na szyi takiego niby-przedsiębiorcy. Zdaję sobie sprawę, że są również umowy franczyzowe oparte na rzetelnym wsparciu przedsiębiorcy, który sam decyduje o swojej działalności. W tym przypadku to rzeczywiście przedsiębiorca decyduje, czy w niedziele otworzy sklep i stanie za ladą, czy nie.
Wydaje się, że chęć zamknięcia placówek franczyzowych wynika z postawy jednej z sieci, która ma otwarte sklepy w niedziele handlowe, bo działają one jako placówki pocztowe. Może lepiej byłoby ograniczyć możliwość takiej działalności, a nie wylewać dziecko z kąpielą, szkodząc wielu innym małym sklepom?
Wyeliminowanie możliwości obchodzenia prawa dzięki udawaniu placówek pocztowych przez sklepy to jeden z naszych głównych postulatów. Co więcej, w obywatelskim projekcie ustawy nie było mowy o wyłączeniu spod ograniczeń w niedzielnym handlu placówek pocztowych. Prowadzą one przecież działalność usługową, a nie handlową, więc ustawa w ogóle nie powinna ich dotyczyć. Zapis o placówkach pocztowych do ustawy został wprowadzony przez polityków podczas prac parlamentarnych. Dzisiaj obserwujemy tego skutki.
Przed wprowadzeniem ograniczenia handlu niedzielnego wiele mówiło się o objęciu nim także kanału internetowego. Tymczasem tej dziedziny zakaz nie obowiązuje. Tym samym była i jest uprzywilejowana. W magazynach także pracują ludzie – z pewnością nie są właścicielami firm. Poza tym to forma faworyzowania jednej dziedziny kosztem innej. Czy zamierzacie Państwo to zmienić?
Tu znowu kłania się obywatelski projekt ustawy, który niestety w wielu kwestiach został zmieniony w trakcie prac parlamentarnych. Nasz projekt precyzyjnie regulował kwestie e-handlu. Zgodnie z jego zapisami klienci mogliby zamawiać produkty w sklepach internetowych w niedziele, ale ich pakowanie i wysyłka odbywałaby się dopiero w poniedziałek po wolnej niedzieli. Powrót do tych rozwiązań to w dalszym ciągu nasz postulat i będziemy dążyć do jego realizacji.
Chcecie Państwo, aby czas zakazu handlu został wydłużony z 24 do 31 godzin. Oznaczałoby to, że zakaz handlu trwałby od godziny 22.00 w sobotę do 05.00 rano w poniedziałek. Czy to nie zbyt duża ingerencja w działalność handlową?
Nie. Tak to właśnie funkcjonuje w krajach zachodnich, gdzie obowiązują ograniczenia w niedzielnym handlu. Proszę mi pokazać w Zachodniej Europie supermarket czy dyskont, który byłby otwarty w środku nocy. W naszym kraju dzisiaj wygląda to często tak, że pracownicy dyskontów – w większości są to kobiety – wychodzą w sobotę z pracy tuż przed północą, kiedy – zwłaszcza w mniejszych miejscowościach – nie funkcjonuje już komunikacja publiczna. Z kolei w nocy z niedzieli na poniedziałek ci pracownicy rozpoczynają pracę tuż po godzinie 24.00. W efekcie zamiast cieszyć się wolną niedzielą z rodzinami, co było przecież głównym celem ustawy, pracownicy niektórych sieci kombinują jak wrócić, a potem dostać się do pracy w środku nocy. W naszej ocenie funkcjonowanie supermarketów czy dyskontów do 23.00 nie ma żadnego uzasadnienia ekonomicznego. O tej porze praktycznie nie ma już klientów. Celem sieci handlowych, które decydują się na wydłużenie godzin funkcjonowania sklepów, jest chyba tylko ukaranie pracowników za to, że wywalczyli sobie wolne od pracy niedziele. Naprawdę trudno to wytłumaczyć w inny sposób.
Niedawno Związek opublikował badania przeprowadzone na próbie 612 pracowników kilkunastu sieci handlowych. Jakie najważniejsze wnioski płyną z tych badań?
Główny wniosek jest taki, że pracownicy są bardzo zadowoleni z wolnych niedziel. Wreszcie mogą mieć normalne życie rodzinne, są mniej przemęczeni, mniej zestresowani, jakość ich życia znacząco wzrosła. Jednak badania dotyczące tego, jak sami pracownicy odbierają wolne niedziele, stanowią tylko część naszego raportu. Zdementowaliśmy w nim również wszystkie czarne wizje, które roztaczali przeciwnicy ograniczenia handlu w niedziele. Twarde dane pokazują, że zatrudnienie w handlu wcale się nie zmniejszyło, a wręcz przeciwnie – w tej branży nigdy jeszcze tak bardzo nie brakowało rąk do pracy. Nie spadły również obroty sieci handlowych, a sprzedaż małych sklepów od momentu wejścia w życie ustawy stale rośnie. Co równie ważne – ograniczenie handlu w niedziele zostało też przyjęte ze zrozumieniem przez konsumentów.
Respondentami w tym badaniu byli przede wszystkim pracownicy sklepów wielkopowierzchniowych i dyskontów oraz butików w galeriach handlowych. Zabrakło znaczącej reprezentacji osób pracujących w mniejszych placówkach czy niezależnych handlowców. Czy ich opinia nie jest istotna?
Oczywiście, że jest bardzo istotna. Jednym z uczestników konferencji prezentującej raport był Tadeusz Zagórski, prezes Naczelnej Rady Zrzeszeń Handlu i Usług, który przedstawił pozytywny wpływ, jaki miało ograniczenie handlu w niedziele właśnie na małe sklepy. Powiedział, że małe podmioty zrzeszone w organizacji w wolne od handlu niedziele zwiększają obroty w przypadku restauracji o 50%, a w przypadku placówek handlowych o 20%. Prezes Zagórski stwierdził, że ograniczenie niedzielnego handlu traktuje jako szansę na reaktywację i odbudowę małych podmiotów handlowych, bo na tym sektorze handlu dokonała się rzeź w momencie wejścia na rynek hipermarketów i centrów handlowych