Wirus nie pozostawia wątpliwości – jest źle. I zdrowotnie, i gospodarczo, a wszystko jak w lustrze odbija się w handlu. Jak podaje Lewiatan, niemal wszystkie (bodaj 94%) firmy polskie deklarują, że odczuwają skutki „zawirusowania”, więc handel też, poza tym… Nie zapominajmy, że jedni dają sobie radę lepiej, inni gorzej. I w handlu widać to jak w lustrze,bo współpracując niemal ze wszystkimi branżami czuje i doświadcza to, co w gospodarce się dzieje.
Ale nie o wiedzę tu chodzi, choć także i o nią, ale o faktycznie integrującą wszystkie niemal procesy gospodarcze rolę handlu. Bądźmy tego świadomi, a apel ów kieruję do rządzących przede wszystkim i do środowisk chętnie obarczających handel odpowiedzialnościami za nie swoje grzechy. Przykro to stwierdzać, ale związki zawodowe wiodą tu od lat prym. W dobie prawdziwego, a nie wyimaginowanego kryzysu, od handlu zależy w gospodarce najwięcej – dzięki niemu społeczeństwo otrzymuje to, co pozwala mu trwać i zabezpieczać swe potrzeby, także zdrowotne. Niech więc przy okazji nieszczęścia, które na nas spadło i nieuniknionej recesji (oby jak najpłytszej) nastaną może nie tyle dni dobroci dla handlu, ale chociaż racjonalnego niestosowania wykreowanych w czasach dostatku i koniunktury barier. Kto czyta Poradnik Handlowca, wie, co mam na myśli.
Już widać, że recesja jest nieunikniona – pomimo doraźnego wzrostu sprzedaży detalicznej towarów „kryzysowych” – chodzi o środki czystości i trwałą żywność. I nie jest problemem to, że incydentalnie ktoś próbował żerować na braku maseczek, a ktoś inny na czym innym. Problemem jest skuteczne powstrzymanie możliwego przecież załamania się rynku. Wcale nie są niemożliwe masowe zwolnienia w sektorze, braki niektórych towarów (bo może załamać się produkcja i jej dostawa), a faktem staje się spadek eksportu. Ludzie chorują, firmy zwalniają i zaprzestają działalności, obowiązują ograniczenia sanitarne na obszarze całej Europy, a tam lokujemy ponad 80% naszego eksportu (importu zresztą też).
Rynki kapitałowe trzeszczą, firmy tracą wartość, finansowanie czegokolwiek staje się problemem. Ale, jak poucza powiedzonko, handel pada ostatni, bo ludzie muszą jeść, ubierać się, myć się, przemieszczać (nawet w ramach ograniczeń). To w handlu zatem obraca się pieniądz, bo utarg to napęd dla wielu firm. Także tych współpracujących tylko z handlem. Handel jako sektor staje więc na straży utrzymania życia w gospodarce, jak powiedział prof. Jerzy Hausner – „to musi się kręcić”.
Handel sobie poradzi, ale czy cały? Mające potencjał operacyjny, finansowy, ludzki duże firmy handlowe, głównie operujące w obszarze FMCG, wyszły do klienta skutecznie i potrafiły zniwelować spiętrzenia i okres naporu zakupowego. Zapanowały też nad pokusą nadużycia gwałtownego wzrostu kosztów i cen. Mniejsze firmy nadal sprawnie działają, ale z racji o wiele skromniejszych możliwości, przy przedłużającym się kryzysie, mogą popaść w kłopoty. Ale nie czas teraz na opis mechanizmów i zadziałania przewag konkurencyjnych, znanych nie od dziś.
Ceny produktów lekko się podniosły, bo musiały, ale incydentów żerowania na kliencie i jego lęku nie odnotowałem. Nie spotkałem się bowiem w handlu z pomysłami, jakich dopuściło się kilku spryciarzy w sytuacji deficytu maseczek, proponując je w kilkakrotnie większej cenie. Praktyki takie nie wyszły poza skalę incydentu, w porę wychwyconego, ukaranego i potępionego. Doceńmy to, bo to ważny sygnał etyczny. Wystarczyło mieć sieciową organizację firmy, by wejść w celownik uzdrowicielskich strategii. Można przewrotnie w tej sytuacji przywołać stare, mickiewiczowskie „przysłowie niedźwiedzie”, że prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie. W tym przypadku odsłaniamy zarazem wachlarz motywacji i zasad, którymi kieruje się nowoczesny handel oraz jego misję społeczną, tkwiącą równie głęboko u podstaw jak efektywność gospodarowania budowana na produktywności w obszarze wykorzystania wszystkich zasobów – etycznych też.
Na tym tle jedna istotna, jak sądzę, uwaga – niepokoją pomysły powoływania jakichś speckomisji do nadzoru nad rynkiem i jego praktykami. Istniejący stan prawny, instrumenty działających instytucji (urzędów, inspekcji, komisji, ministerstw, służb państwowych i różnorakich instytutów) w zupełności wystarczą do monitoringu, reakcji i eliminacji „genialnych” pomysłów na super-zyski w kryzysie. Nie podoba mi się już sama myśl o jakiejś „czerezwyczajce”, która w polskich realiach i strukturalnych różnicach interesów w sektorze handlu, ale i w produkcji i przetwórstwie m.in. żywności, może doprowadzić do bardzo niebezpiecznych w skutkach krucjat w stylu IRCH-y z czasów stanu wojennego. Niech każdy robi swoje, byle dobrze i zgodnie z prawem, a żadne „super” struktury i „gniew ludu” nie będą potrzebne.
Widać dziś wyraźnie, kto w przeżywanym zawirowaniu (chciałoby się napisać „zawirusowaniu”) na pewno poniesie niepowetowane, grożące upadłością straty. To firmy operujące sieciami produktów nieżywnościowych, firmy dowolnego asortymentu pracujące w domach i centrach handlowych, targowiska, towarzyszące im firmy usługowe, np. logistyka specjalistyczna, stają na krawędzi bankructwa. Przyczyny są znane – niezbędne ograniczenia zdrowotno-sanitarne, zapaść importu (eksportu zresztą też), ostrożne finansowanie ze strony banków, itd. Nie trzeba dodawać, że zagrożone są setki tysięcy ludzi – w zeszłym tygodniu (połowa marca) mówiło się o milionie zagrożonych utratą pracy lub upadkiem małej firmy, dziś (koniec marca słyszy się i czyta o 2 milionach). Coś z tym trzeba zrobić i coś się robi, ale… nie na wszystko starczy, bo ostatnie lata socjalno-wyborczego dofinansowywania społeczeństwa nadwerężyły rezerwy, pogłębiły zadłużenia, nadprodukowały papiery wartościowe. Póki co handel odczuł tę politykę, ale podołał – utrzymał dynamikę wzrostu, choć stracili głównie ci, którzy mieli skorzystać. Owo podołanie może jednak rodzić niebezpieczne dla sektora pokusy ze strony rządzących mających wszelako obiektywny już dziś powód do rozglądania się za „środkami”.
Sytuacja w gospodarce i w ogóle w kraju jest poważna i poważne środki przedsięwzięto. Firmy też reagują na miarę swoich możliwości – muszą utrzymać aktywność, bo zaprzestanie jej to początek nieuniknionego końca. W tym duchu osiem dużych, „horyzontalnych” – jak zwykło się kilka lat temu o nich mawiać – organizacji podpisało deklarację kryzysową, apelując i uzasadniając potrzebę ulżenia obowiązkom firm w zakresie danin publicznych, praktyk administracyjnych. Pod deklaracją podpisali się szefowie: Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych, Federacji Przedsiębiorców Polskich, Krajowej Izby Gospodarczej, Konfederacji Lewiatan, Polskiej Rady Biznesu, Pracodawców RP, Związku Pracodawców Business Centre Club, Związku Rzemiosła Polskiego. Zawarto tam domyślną konkluzję powstrzymania władzy w dziele „odsysania” środków z gospodarki. Popieram intencję, ale nie wierzę w skuteczność, bo skądś przecież państwo musi te środki mieć, w sytuacji o której wyżej. Tym niemniej inicjatywa słuszna i pokazująca kierunek – także dla handlu.
Powód oczywisty – są tutaj firmy duże, wykazujące swą skuteczność, jak się to mawia „w godzinie próby”, ale są też wielotysięczne masy firm małych, które stanęły na krawędzi egzystencji, tracą płynność, klientów, dostawców, szanse na istnienie. Proste pomysły w stylu zabrać, by dać, dadzą efekt zabójczy, dobiją dużych, a małym nie pomogą dostatecznie. Pora może zadziałać tak, jak postąpiły w pierwszej połowie marca sieciowe firmy sprzedaży produktów przemysłowych (głównie odzież, ale nie tylko) tworząc decyzją 50 polskich firm Związek Polskich Pracodawców Handlu i Usług, z prezesem Marcinem Ochnikiem na czele Zarządu Związku. To znaczący fakt, in minus – głębokie muszą być jednak podziały interesów i wizji rynku, że do tej pory firmy te nie zdecydowały się przystąpić do żadnego ze związków sektorowych, in plus zaś – istnieje świadomość zagrożenia i pól współpracy ponad konkurencją, że taka struktura powstała i zaistniała bardzo konkretnym komunikatem – deklaracją programową „na już”. Uważam, że fakt ten wskazuje drogę innym organizacjom i środowiskom handlowym, by zaproponować może nie federację (na to jest za wcześnie – niedawno pisałem o tym w Poradniku Handlowca), ale platformę współpracy, forum związków sektora (nawet nieźle brzmi to forum).
Handel musi pokazać wspólną twarz i nazwać problemy, zidentyfikować ich zakres i scenariusze nietrafnych i trafnych decyzji politycznych w stosunku do siebie. Pokazać pole zgody, pomimo różnic, na które przyjdzie czas po kryzysie. Bez tego, a w konfrontacji z wyzwaniami ogólnospołecznymi, zdziwień może być wiele. I nie wszystkie wszystkich ucieszą. Trzeba zdobyć się na trudny dialog i powiedzieć sobie i otoczeniu, co się myśli o kluczowych sprawach. Głosy ekspertów i opinie do aktów prawnych to o wiele za mało. A na tym się sektor skupia, wypraszając niczego niedające spotkania – jako dyskretny deser do dań głównych, nie zawsze lekkostrawnych.