Handlowy bakcyl w rodzinie Falińskich

Aktualności

Handlowy bakcyl w rodzinie Falińskich

30 marca 2018

Marcin Faliński, będący bohaterem tego artykułu, jest związany z branżą FMCG od 2007 r. Najpierw pracował w Selgrosie jako Kierownik Działu Napoje, potem w Makro był odpowiedzialny za kontakty z klientami, a w Bomi zarządzał jednym ze sklepów. Wcześniejszy kontakt zarówno z hurtem, jak i z detalem okazał się bardzo przydatny przy prowadzeniu własnego biznesu.

Pierwszy był Big Trade Group, powstały w 2016 r., w którym działa razem z ojcem Marią Andrzejem Falińskim (prezesem) oraz siostrą Moniką Janowską. Ta inicjatywa to klasyczna platforma B2B, pozwalająca na prowadzenie sprawnego procesu sprzedaży poprzez składanie i realizowanie zamówień. Pan Marcin, będąc w tym przypadku pośrednikiem, skupuje z rynku towary, z reguły z dużych sieci i oferuje je dalej klientom hurtowym lub podhurtowym. To handel, gdzie podstawową jednostką jest… załadowany paletami samochód.

Jak to działa? – Przykładowo dzwoni klient, że potrzebuje auto „piwa X”, wtedy szybko szukam tego piwa, oferuję cenę i jeśli się zgadzamy, zamawiam. Za towar płacę niestety z góry i wysyłam zaprzyjaźnioną spedycją. W tej działalności marże są nieduże, więc o powodzeniu decyduje jak największa ilość zrealizowanych w jak najkrótszym czasie zamówień. W zeszłym roku obrót Big Trade Group wyniósł 5,5 mln zł – opowiada Marcin Faliński.

Tak duże partie asortymentu wymagają odpowiedniej powierzchni do przechowywania oraz przygotowania do wysyłki do klienta. Stąd skorzystanie z modnej obecnie opcji outsourcingu, gdzie profesjonalna firma wykona te zadania za nas, mając do dyspozycji sprzęt i ludzi. O transporcie na telefon pan Marcin już wspomniał, a powierzchnię magazynową Big Trade Group dzierżawi w Pruszkowie na terenie Millenium Logistic Park.

Jakim asortymentem firma najczęściej handluje? Przede wszystkim są to napoje, oprócz tego chemia gospodarcza, słodycze, ale zawsze produkty brandowe. Na pytanie, czy nie boi się zamrożenia gotówki przy niesolidnych odbiorcach, czy też podejrzanych transakcji, w których można stać się nieświadomym uczestnikiem karuzeli podatkowej, odpowiada: – Zdarzyło mi się w ubiegłym roku zamrozić 73 tys. zł w podatku VAT. To jest jednak ryzyko w tej branży. Staram się unikać podejrzanie wyglądających okazji cenowych. Ten biznes polega na uczciwości i terminowości. Zasadniczo to głównie praca z telefonem, komputerem i… kalkulatorem. Po prostu błyskawicznie trzeba wszystko policzyć, ponadto trzeba znać logistykę poszczególnych produktów, wiedzieć, ile ich może wejść na ciężarówkę. Tu nie można się pomylić, zamówić np. 30 palet konkretnego piwa, a nie wszystkie są tak samo pakowane, a później okaże się, że na samochód wejdzie… 28. Drugi kurs do klienta zje wówczas cały zarobek.

W pewnym momencie, a było to stosunkowo niedawno, Marcin Faliński działając w hurcie dostrzegł, że mógłby swą wiedzę i zdolności spożytkować również w handlu detalicznym. W maju 2017 r. zadebiutował w nowej roli wspólnie z siostrą Moniką. Ten kolejny pomysł to osiedlowy sklep o swojsko brzmiącej nazwie „Koperek”. Mieści się na Tarchominie w Warszawie, przy ul. Światowida. Ma 150 m2 sali sprzedażowej, dwa stanowiska kasowe, działa w formule samoobsługowej, tylko papierosy, alkohole, wędliny i sery są obsługiwane przez personel. W „Koperku” zatrudnienie poza właścicielami znalazło 5 osób. – To osoby sprawdzone, a dziś niestety trudno o dobrego pracownika, moje dziewczyny są super, jestem z nich bardzo zadowolony. W sezonie letnim z uwagi na urlopy przydałaby się jednak jeszcze jedna osoba – mówi właściciel.

Co ciekawe, w pobliżu są dwa inne „Koperki”, ale nie jest to żadna mini-sieć, tylko luźna partnerska współpraca. – Wspieramy się, pomagamy sobie, gdy np. ktoś z zaprzyjaźnionego sklepu zachoruje, to bywa, że moja pracownica, która ma akurat wolne, może tam sobie wówczas dorobić. Czasem wspólnie zamawiamy towar, negocjujemy ceny w hurtowniach. Mamy też te same sklepowe systemy operacyjne.

W otoczeniu sklepu nie widać większych obiektów konkurencyjnych sieci, zwłaszcza dyskontowych. Najbliższa Biedronka oddalona jest o kilometr. Bezpośredni konkurenci to abc, Lewiatan i jeden sklep niezależny. – U mnie kupuje klient okoliczny, z pobliskich bloków. Ale często klient, który przychodzi do Biedronki, przychodzi też do mnie. Ale kupuje zupełnie inne produkty, asortyment, którego tam nie ma. Bowiem atrakcją „Koperka” są swojskie wędliny z małych wędzarni, których dostawy są dwa razy w tygodniu, we wtorki i czwartki. I wówczas ustawiają się kolejki. Towar jest w dobrej cenie, traktujemy go jako magnes przyciągający do sklepu klientów. Mam też własny wypiek pieczywa i szeroki wybór piw regionalnych – opowiada pan Marcin.

Na pytanie, czy działając w hurcie i detalu, ma czas na wypoczynek, własne pasje, odpowiada: – Lubię to, co robię. To bardzo ciekawa praca, trzeba mieć do tego smykałkę. Pomaga siostra Monika, bez niej bym sobie nie poradził, wprowadza dane do systemu, pilnuje marży, rozlicza personel. Ja w „Koperku” pozyskuję asortyment, zajmuję się transportem. Wolny czas – bywa rzadko, a wówczas, szczególnie gdy jest ciepło ruszam w Polskę… samochodem. Ale nie jest to zwyczajny samochód, ale „stara” Syrena, Warszawa, Polonez Truck. Wszystkie są na chodzie, ta kolekcja to moja pasja.

Jacek Ratajczak