Opinie handlowców: Wyższa płaca minimalna – większe problemy, mniejsza motywacja

Aktualności

Opinie handlowców: Wyższa płaca minimalna – większe problemy, mniejsza motywacja

20 października 2023

Od stycznia 2024 roku minimalne wynagrodzenie w Polsce wzrośnie z 3600 do 4242 zł, a od lipca do 4300 zł. Liczba osób objętych regulacją wyniesie 3,6 mln. Jak szacuje Ministerstwo RiPS, pracodawcy poniosą z tego tytułu koszt 35,5 mld zł. Skąd pracodawcy z sektora MŚP mają wziąć takie pieniądze? A co z płacami pracowników, którzy mają wykształcenie, doświadczenie i staż, i także liczą na podwyżki? Czy to może oznaczać krach dla wielu małych firm?

Dyskusje na tematy związane z finansami czy płacami w okresie przedwyborczym są szczególnie gorące i obfitują w bardzo jaskrawe porównania. Co więcej, są kolejnym przyczynkiem do poróżnienia i tak skłóconego narodu. Oto informacja o podwyżce płac minimalnych u jednych wywołuje radość i nadzieję na nadejście lepszych czasów, a u innych złość na rządzących i strach przed jutrem, które może przynieść likwidację firmy. Z jednej strony stoją pracownicy, którzy chcą zarabiać więcej, z drugiej pracodawcy, dla których podwyżki płacy minimalnej oznaczają znaczne zwiększenie kosztów. Podwyżki płacy minimalnej w 2024 roku będą skutkowały zmianami na wielu płaszczyznach gospodarki – wątpliwości co do tego nie mają ekonomiści. Oni szybko oszacowali, że pracodawcę zatrudnienie jednej osoby na płacy minimalnej będzie kosztowało od stycznia 2024 roku 5111 zł, a od lipca 5181 zł. Piotr Juszczyk, Główny Doradca Podatkowy w inFakcie, cytowany przez Infor obliczył, że w 2024 roku koszt utrzymania czterech pracowników będzie równy kosztowi utrzymania pięciu pracowników w latach poprzednich. Nie ma więc wątpliwości, że przyszłoroczna podwyżka, rekordowa w historii polskiej gospodarki, bo wynosząca ok. 20% w stos. do 2023 roku odegra ogromną rolę życiu każdego z nas, a zwłaszcza osób związanych z handlem. Dlaczego właśnie z tym sektorem?

Doskonale tłumaczy to zjawisko Łukasz Ostrowski, właściciel sklepów Profit, poproszony o komentarz dla „Poradnika Handlowca”. – Praca w sklepie spożywczym to często pierwsza praca zawodowa dla osób bezpośrednio po ukończonej szkole – zatem są to osoby bez żadnego doświadczenia i wiedzy o produkcie – słusznie zauważa. To właśnie te osoby mają zarabiać 4300 zł brutto już od lipca 2024. Niestety, skutki tego posunięcia mogą być długofalowe i negatywnie wpłynąć na poziom wykształcenia polskiego społeczeństwa. Możliwość zarobienia sporych pieniędzy przez pracowników młodocianych przyczyni się do tego, że uznają naukę i chodzenie do szkoły jako przeszkodę w zarabianiu. Dodatkowo wiedząc, że lepiej wykształceni zarabiają niewiele więcej – mogą w ogóle rezygnować z dalszego kształcenia.

– Coraz niższy poziom szkolnictwa sprawia, że wykształcenie nowego pracownika pochłania nam coraz więcej czasu. Zauważamy, że praca 5 dni w tygodniu przez 8 h to maksimum wysiłku, do jakiego zdolny jest młody pracownik – ocenia „narybek” przedsiębiorca wskazując na jedną z wielu różnic między młodymi pracownikami, a tymi, którzy mają już spore doświadczenie w branży. A skoro tych różnic jest więcej to powinny one mieć odzwierciedlenie w zarobkach. Dotychczas taka hierarchiczność się udawała, ale wymagała swoistej dyplomacji i dobrego zrozumienia natury ludzkiej. Na wyższe pensje liczyć mogli ci, którzy oddawali firmie swój czas i swoje serce. Obecnie, ze względu na rosnące koszty pracownicze, stopniowanie wypłat może być karkołomne. Podobnie zresztą może stać się z motywacją do pracy tych, którzy mimo wykształcenia i doświadczenia będą zarabiać porównywalnie do swoich dużo młodszych kolegów.

– W mojej ocenie największym zagrożeniem jest nadmierne spłaszczanie poziomu wynagrodzeń. Od wielu lat udawało się nam utrzymywać ok. 30-40% dysproporcję w zarobkach pomiędzy doświadczonymi a nowymi pracownikami. Boję się, że utrzymanie tych proporcji w 2024 r. będzie trudne do spełnienia – ocenia Łukasz Ostrowski.

Tym samym trudno będzie zmotywować do jeszcze większego wysiłku zaufanych i sprawdzonych pracowników, którzy już dziś widzą, że rzetelna praca nie do końca się opłaca. Mamy już dwa wnioski dotyczące skutków podniesienia płacy minimalnej w 2024 roku: 1) obciążenie pracodawców obligatoryjną podwyżką płac dla osób krótko zatrudnionych, młodych, niedoświadczonych oraz 2) postawienie pracodawców w sytuacji, którą kolokwialnie nazwać można „pod murem”, bo będą zmuszeni podnieść wynagrodzenia pozostałym pracownikom. Wobec tego szacunki Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej, że przedsiębiorcy „zapłacą” za tę machinację koszt 35,5 mld zł mijają się z realiami. Skąd brać na wyższe płace?

„Poradnik Handlowca”, identyfikując się z przedsiębiorcami sektora MŚP, wśród których gros prowadzi biznesy związane z handlem, zapytał ich po prostu: skąd wezmą pieniądze na podwyżki?

– Każdy pracodawca wliczy to po prostu w swoją marżę. I to nie tylko właściciel sklepu, ale także piekarz, masarz, producent napojów oraz dostawca warzyw i owoców. Przełoży się to na pewno na zwiększenie cen o następne kilkanaście lub kilkadziesiąt procent w każdym jednym towarze lub usłudze w Polsce. Wzrost cen to pewny wzrost inflacji – tłumaczy krótko Ireneusz Wróbel, właściciel sklepów zrzeszonych w PSH Lewiatan. Dokładnie tak samo ocenia sytuację Dawid Włodek, właściciel polskiej sieci sklepów Kaprys, którą zaczął budować w 2010 roku w Dzierżoniowie, a która dziś liczy już 10 placówek.

– Pierwszym odruchem właścicieli będzie ucinanie etatów. Tylko gdzie ucinać, skoro są one już tak mocno zoptymalizowane? Jedynym właściwym rozwiązaniem pozostaje szukanie dodatkowej marży oraz dalsza optymalizacja procesów około-sprzedażowych – wskazuje przedsiębiorca z Dzierżoniowa.

– Dodatkową marżę można osiągnąć poprzez większą presję na dostawców, czyli lepsze umowy retrospektywne oraz obniżanie cen zakupu produktów. Najbardziej oczywistym sposobem na poprawianie marż jest podnoszenie cen. Niestety, pośrednicy i właściciele sklepów będą próbowali podnieść swoje marże o dodatkowe 2-3%, co spowoduje utrudnioną walkę z inflacją. Inflacja to słowo odmieniane przez wszystkie przypadki, którego Polacy bardzo się boją. Przekłada się ona bowiem na ich życie – opłaty, kredyty, ceny produktów spożywczych, a nawet na koszty biletów do kina czy teatru albo wizyty u lekarza specjalisty… Inflacja wszędzie odciska swe piętno.

Zarówno my, pracodawcy, jak i nasi pracownicy tkwimy w tym błędnym kole podwyżek. A co najgorsze, w tej chwili nie widać lepszych, stabilnych i pewnych czasów – mówi Ireneusz Wróbel z PSH Lewiatan. I bardzo słusznie zauważa – Nasi pracownicy potrzebują tych pieniędzy, bo coraz gorzej im się wiedzie, a koszt dóbr podstawowych, takich jak żywność, jest dla nich coraz większym obciążeniem. Tyle, że podwyżka ich wynagrodzenia zostanie skonsumowana przez wyższe ceny w sklepach. Tak jest już dzisiaj i mało kto jest z tego zadowolony. Ludzie coraz bardziej potrafią liczyć, zarówno ceny, jak i ich realny dochód. Nasuwają się dwa kolejne wnioski:

1) przedsiębiorcy zostaną zmuszeni do szukania oszczędności, a najkrótszą do nich drogą jest zwalnianie pracowników, co skutkować będzie większym obciążeniem pozostałych zatrudnionych;

2) konieczne będzie przeprowadzanie aktualizacji około-sprzedażowej i marż, co przełoży się na wzrost cen.

Polacy już zaciskają pasa i mocno oszczędzają, można więc spodziewać się, że wyższe ceny spowodują, iż będą szukali produktów w najbardziej korzystnej cenie. Te zaoferować mogą przede wszystkim duzigracze na rynku, a nie przedsiębiorcy sektora MŚP. – Koszty pracodawców są tak duże, że sporo sklepów po prostu się zamyka. Trend ten jest stabilny i wciąż rośnie. Oznacza to mniej pracy na rynku. Obawiam się, że z czasem ludzie będą mieli zapewnioną wyższą płacę, tylko, że nie będzie pracy – mówi Ireneusz Wróbel. Przedsiębiorca słusznie zauważa, że jeszcze kilka lat temu właściciele sklepów otwierali kolejne. – Chcieli inwestować, rozwijać się, zatrudniać więcej pracowników, kupować więcej towarów, tym samym sporo firm wokół działającego sklepu, takich jak usługodawcy, dostawcy towarów, producenci, serwisanci urządzeń w sklepach, miało zapewnioną pracę i zlecenia. Sklep spożywczy to układ połączony. Przy jednym takim sklepie ma pracę około 20-30 kolejnych firm. Dzisiaj to wszystko się kurczy i doprowadza do zamykania firm, nie tylko samych sklepów.

Przyszłość małych sklepów spożywczych i małych sieci z roku na rok jest coraz bardziej zagrożona, podobnie jak większości firm MŚP. Co więcej, nie dość, że zapomniano o ich ważnej roli w lokalnych społecznościach, jakimi są choćby zapewnienie produktów i usług, miejsca pracy, podatki płacone do budżetu państwa oraz do budżetu gmin, to jeszcze przy okazji publikacji informacji o podwyżkach płacy minimalnej tak zgrabnie lawiruje się słowem, że przedsiębiorcy wychodzą w nich na krwiopijców. Zasada „zabierzmy bogatym i dajmy biednym” w gospodarce kraju nie zadziała, a skutek może przynieść, niestety, odwrotny. Ludzie przedsiębiorczy, odważni i mający smykałkę do interesów przestaną otwierać firmy. Nie będzie ich na nie stać. A przecież MŚP generują 49% krajowego PKB. Co czwarta taka firma działa w handlu…

Autor: Beata Marcińczyk
Źródło: Poradnik Handlowca