Wszystko wskazuje na to, że sytuacja w sklepach się unormowała – po zeszłotygodniowym szturmie klientów na placówki handlowe nie ma już śladu, przez co na półkach nie brakuje towarów. Mimo mniejszej liczby klientów, priorytetem dla wszystkich jest teraz ich bezpieczeństwo i higiena podczas robienia zakupów.
– Pracownicy wszystkich sklepów zostali poinformowani, jak powinni postępować na wypadek wystąpienia różnych scenariuszy oraz na bieżąco otrzymują informacje o aktualnej sytuacji. W sklepach zintensyfikowaliśmy regularne działania dotyczące czystości i dezynfekcji. Ponadto w naszych marketach dostępne są specjalne stacje do odkażania i dezynfekcji z płynem dezynfekującym i nawilżanymi chusteczkami, pozwalającymi oczyścić dłonie lub przetrzeć uchwyt sklepowego wózka lub koszyka. Co więcej, stanowiska kasowe wyposażyliśmy w dozowniki ze środkiem do dezynfekcji, a klientów zachęcamy do płatności zbliżeniowych. Tymczasowo zawiesiliśmy możliwość sprzedaży produktów garmażeryjnych do pojemników własnych klientów oraz wtrzymaliśmy wszelkie degustacje promocyjne. Personel obsługujący ladę z produktami świeżymi zobowiązany jest wykonywać swoje obowiązki wyłącznie w rękawiczkach oraz korzystać z jednorazowych fartuchów – mówi Maja Szewczyk z Działu Komunikacji Korporacyjnej sieci Kaufland. – Ponadto rozpoczęliśmy sprzedaż pieczywa wyłącznie w szczelnie zamkniętych i zaklejonych etykietą cenową papierowych torbach. Dostępne są pakowane pojedynczo chleby, jak i pakowane po 3 lub 5 sztuk bułki. Zwiększyliśmy również kontrolę dostępności jednorazowych rękawic, jednocześnie przypominając naszym klientom za pomocą plakatów i komunikatów wygłaszanych przez sklepowe radio o konieczności zakładania ich przy kontakcie z pieczywem. Zwracamy także uwagę klientom na zachowanie bezpiecznej odległości, a za pomocą kolorowych taśm wyznaczamy specjalne strefy w rejonie kas oraz lady obsługowej, które pozwolą zachować bezpieczeństwo i odpowiedni odstęp pomiędzy klientami – dodaje na koniec Maja Szewczyk.
Ostatnie dni i tygodnie są szczególnie wymagające dla pracowników sklepów wielkopowierzchniowych czy dyskontów, którzy są narażeni na kontakt z wieloma klientami. Dlatego, doceniając ich poświęcenie, sieci handlowe takie jak Lidl, Biedronka czy Aldi postanowiły nagrodzić ich specjalnymi premiami. Należy temu pomysłowi wyłącznie przyklasnąć, ponieważ dzięki ich pracy na półkach w tych sklepach nie brakuje towarów. Mogliśmy przekonać się o tym na własne oczy, podczas wczorajszej wizyty w sklepie Aldi w Łodzi – mieście z jedną z największych liczb zakażeń koronawirusem w Polsce.
Sklep Aldi przy ul. Obywatelskiej w Łodzi (fot. Krzysztof Napieralski)
Bezpieczeństwo klientów i sprzedawców to dzisiaj priorytet we wszystkich placówkach handlowych. W sklepach Żabka kasjerzy zostali oddzieleni od kupujących za pomocą specjalnych osłon pleksi. Jak dowiedzieliśmy się w centrali sieci – takie osłony mają stanąć we wszystkich sklepach, a tych jest ponad 6 tysięcy, najpóźniej dzisiaj.
Sklep Żabka przy ul. Szpitalnej w Poznaniu (fot. Zbyszko Zalewski)
Podobne środki bezpieczeństwa wprowadzają lub chcą wprowadzić u siebie także niezależni handlowcy. – Stosujemy się do wszystkich zalecanych procedur. Chciałam również kupić pleksi, aby oddzielić sprzedawcę przy ladzie od kupujących. Właśnie jestem w trakcie poszukiwania, ale jeszcze nie znalazłam – opowiada nam Marta Pacałowska, właścicielka sklepu Nasz Sklep Sadek zlokalizowanego we wsi Sadek. – Dzisiaj jest już spokój, nie ma większego ruchu w sklepie. Przychodzą do nas osoby starsze, które boją się jechać na zakupy do miasta. Pojawiają się nowi klienci, którzy wcześniej u nas nie kupowali. W naszym regionie brakuje drożdży. Klienci obkupili się w mąki i chcą piec, a nie mogą dostać drożdży. Prawdopodobnie producenci i hurtownicy wkrótce uzupełnią te braki, ale na dzień dzisiejszy nie ma. Pozostały asortyment jest dostępny.
Piekarnia “Miki-Mar” w Rakoniewicach
Zdrowie i bezpieczeństwo handlowców oraz klientów to temat, który pojawia się niemal w każdej naszej rozmowie z właścicielami niezależnych placówek handlowych. – Koronawirus w bardzo dużym stopniu wpłynął na funkcjonowanie handlu. Stosuję zasadę ograniczonego kontaktu zarówno z klientami, jak i dostawcami. Wszelkie kwestie zamawiania zaopatrzenia staram się załatwiać telefonicznie. Ponadto na drzwiach zawisł napis, że w sklepie w jednej chwili może znajdować się maksymalnie 2 klientów. Przy kasie zamontowana jest specjalna szyba, żeby oddzielić personel od kupujących. Ponadto sprzedawcy noszą rękawiczki – mówi Bogumiła Ciesiółka, właścicielka sklepu „Pod Lipą” w Lubaszu, która, jak wielu innych handlowców, skróciła czas pracy swojej placówki. – Ograniczyłam również godziny otwarcia sklepu, skracając czas z 21, na 18. Największy ruch przypadał w czwartek, piątek i sobotę. Teraz sytuacja uspokoiła się i liczba klientów ustabilizowała się na stałym poziomie. Jest niewielki problem z dostępnością kaszy i ryżu, ale mam zapasy, więc na razie jestem spokojna – przyznaje pani Bogumiła.
Sklep “Pod Lipą” w Lubaszu (fot. Patryk Łusiewicz)
Nie wszyscy handlowcy zachowują jednak tak duży spokój. – Nie jest prawdą, że w hurtowniach jest pełen asortyment, ponieważ akurat u nas nie ma, np. w hurtowni w Mińsku Mazowieckim. Brakuje mąki, drożdży, spirytusu, ryżu, takich produktów, które są akurat poszukiwane przez klientów. W ubiegłym tygodniu nie udało mi się kupić mięsa do sklepu. Nawet pojechałam na Praską Giełdę Spożywczą niedaleko Warszawy i też nie dostałam mięsa. W sklepie na razie mam jeszcze większość produktów, ale to już jest końcówka zapasów. Z informacji przekazywanych przez hurtownie wynika, że cały czas zamawiają brakujący asortyment, ale nie ma dostaw. Klienci przychodzą do sklepu, u nas zaopatruje się dużo robotników budowlanych, którzy wciąż pracują i robią podstawowe zakupy na bieżąco – utyskuje Marta Nejman, właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego we wsi Ostrów (gmina Celestynów). Pani Marta, tak jak nasi poprzedni rozmówcy, zadbała o to, aby robiący u niej zakupy klienci mogli czuć się bezpiecznie i komfortowo. – Ze względów bezpieczeństwa poszerzyliśmy ladę, przy wejściu informujemy, że tylko dwóch klientów może znajdować się wewnątrz sklepu, a pozostali powinni poczekać na zewnątrz. Postawiliśmy pojemnik z płynem dezynfekującym przy wejściu i zachęcamy, aby każdy klient wchodząc do sklepu dezynfekował ręce – mówi na koniec nasza rozmówczyni.
Niektórzy handlowcy, np. ci, których placówki znajdują się w miejscowościach nastawionych na turystykę, niestety mocniej odczuli skutki koronawirusa. – W mieście są dwa szpitale sanatoryjne, w których na kwarantannie znajdowało się wcześniej około 500 osób. W piątek zadecydowano, że przebywające w nich osoby mają je opuścić, ponieważ planowane jest tam przeniesienie osób z podejrzeniem zarażenia koronawirusem. Wobec tego liczba potencjalnych klientów w dużej mierze się zmniejszyła – tłumaczy Anna Bejnarowicz, właścicielka sklepu „Jantar” w miejscowości Stegna nad morzem. Mimo to pani Anna stara się szukać pozytywów. – Sytuację ratuje fakt, że w miejscowości znajdują się apartamentowce, w których mieszkania mają osoby m.in. z Warszawy. Na okres trwania epidemii przeprowadzili się całymi rodzinami z dużych miast, właśnie do Stegny. Robią oni w moim sklepie codzienne zakupy. Zauważyłam również, że klienci z miejscowości, którzy dotychczas nie przychodzili na zakupy do mojego sklepu wybierając markety, obawiają się odwiedzać obiekty wielkopowierzchniowe i zaopatrują się u mnie. – dodaje. Pani Anna zwraca także uwagę na to, jak w sklepie zachowują się klienci. – Obsługa sklepu pracuje w rękawiczkach, a na wyposażeniu placówki znajduje się płyn antybakteryjny do dezynfekcji. Widać również zmianę w zachowaniu klientów, którzy utrzymują od siebie większą odległość – dodaje na koniec.
Sklep “Haneczka” w Międzychodzie (fot. Elżbieta Urbaniak)
Wzrost świadomości klientów zauważa także Helena Adamiak, właścicielka sklepu rolno-spożywczego „Helena” w Sanoku. – Na drzwiach wejściowych jest informacja, ale ludzie sami zaglądają przez szybę, i jeśli widzą, że w sklepie jest już kilka osób, czekają na zewnątrz. W ogóle nie widzę starszych osób, to znak, że rodzina zaopatruje te osoby w żywność. W ogóle jestem pełna uznania, widać, że mieszkańcy Sanoka nie bagatelizują zagrożenia i zachowują się wzorowo – przyznaje. – Niestety obserwuję, że klientów do sklepu przychodzi zdecydowanie mniej, w ogóle miasto Sanok wygląda na opustoszałe. Dlatego postanowiłam skrócić godziny funkcjonowania placówki, wcześniej mieliśmy otwarte w godzinach 7.00-19.00, a teraz zamykamy już o 17.30. Zresztą ostatnie dni bywają różne, zdecydowanie słabszy jest początek tygodnia. Trochę boję się, że trzeba będzie opłacić ZUS, rachunki za prąd. Nawet jeśli płatności będą przesunięte w czasie, to i tak prędzej czy później zaległości trzeba będzie uregulować. Więc chyba lepiej teraz pasa przycisnąć i przetrwać – dodaje na koniec pani Helena.
Sklep “Helena” przy ul. Jana Pawła II w Sanoku (fot. Helena Adamiak)
Dlatego tym bardziej należy doceniać pracę handlowców, którzy mimo trudności wciąż dzielnie trwają na posterunku, aby ich klienci mogli zakupić wszystkie potrzebne im produkty. Niestety, zdarzają się również sytuacje kuriozalne, ale przy okazji również niebezpieczne. Jak informuje Polska Policja, wczoraj dwóch nietrzeźwych i agresywnych mężczyzn weszło do sklepu (jego dokładna lokalizacja nie została podana), gdzie grozili ekspedientce i mówili jej, że mają koronawirusa. Oby takie sytuacje były absolutnymi wyjątkami, a klienci w tych trudnych czasach zachowywali się wzorowo.
Wspierajmy handlowców, lekarzy i pielęgniarki – oni nie zostają w domu!