Ł. Warzecha dla „PH”: Błędne koło?

Ł. Warzecha dla „PH”: Błędne koło?

Co to oznacza, jeśli pracownicy spędzają w pracy mniej czasu, ale płaci im się więcej, a jednocześnie dane nie wskazują, żeby wzrosła wydajność ich działań? Zwykle znaczy to, że zatrudnionym osobom trzeba zapłacić więcej za tyle samo pracy, a to z kolei wynika z jej rosnących kosztów. Te rosnące koszty mogą mieć źródło w presji płacowej, która może natomiast wynikać z podwyższania wynagrodzenia minimalnego przez rząd oraz ze wzrostu obciążeń takich jak składki. Albo – i to jest najgorszy wariant – zaczynamy już mieć do czynienia z błędnym kołem, gdy inflacja napędza płace, a płace napędzają inflację.

O sytuacji w tej dziedzinie mówi nam indeks kosztów zatrudnienia, czyli Labour Cost Index (w USA stosuje się podobny Employment Cost Index, nieco inaczej wyliczany). LCI pojawia się w informacjach medialnych rzadko. Nie jest wskaźnikiem, o którym by się wiele rozmawiało, chociaż jego wielkość podaje GUS. Możemy się z niego dowiedzieć, w jaką stronę zmierzają zarówno pensje, jak i wszystkie pozostałe koszty pracy, ponieważ LCI obejmuje również wszelkiego rodzaju składki czy inne obciążenia.

Wskaźnik LCI określa się jako odpowiednik CPI (Consumer Price Index) – wskaźnika inflacji. O ile jednak wskaźnik inflacji wywołuje powszechne zainteresowanie, w tym nawet polityczne awantury, wskaźnik kosztów pracy tak nie działa. A powinien, bo jest nie tylko kluczowy dla pracodawców i przedsiębiorców, lecz także może wpływać na inflację! Wyższe koszty pracy przedsiębiorcy będą musieli przecież ostatecznie zamortyzować sobie wyższymi cenami usług czy sprzedawanych produktów. W ten sposób nakręca się szkodliwa spirala: wyższe koszty pracy oznaczają wyższe ceny, a wyższe ceny oznaczają konieczność podnoszenia wynagrodzeń. Rośnie inflacja, a zgodnie z Ustawą o płacy minimalnej wraz z nią rosną minimalne wynagrodzenia, co z kolei zwiększa presję płacową – i tak wpadamy w błędne koło.

Z opublikowanej właśnie przez GUS informacji wynika, że LCI w Polsce systematycznie rośnie. W ciągu 2024 roku (od pierwszego do ostatniego kwartału) zwiększył się o 9,4 %, podczas gdy między 4. kwartałem 2023 roku a tym samym kwartałem ubiegłego roku – aż o 13,9 %. GUS informuje, że polski LCI sytuuje nas w grupie państw UE o najwyższej dynamice wzrostu kosztów płac. W naszym kraju indeks w ostatnim kwartale 2024 roku wyniósł 160,2. Niewiele dzieliło nas od Bułgarii – państwa z najwyższym LCI, wynoszącym 167. Na domiar złego pomiędzy 4. kwartałem 2023 a tym samym kwartałem 2024 roku o 0,9 % spadła liczba przepracowanych godzin. Czas pracy spada – jej koszt rośnie. Wydajność się nie zwiększa.

To wszystko sucha statystyka makroekonomiczna, ale przecież handlowcy doskonale znają to z własnego biznesu na co dzień i zapewne nie potrzebują nawet czytać GUSowskich danych, żeby wiedzieć, że zatrudniając pracowników, muszą płacić więcej. Nie ma znaczenia, czy chodzi o składki, czy o wynagrodzenia. Ważne, że sumarycznie obciążenia pracodawców rosną i rosnąć będą, gdyż rosnąć będzie płaca minimalna. O patologiach sposobu jej ustalania pisałem już w „Poradniku Handlowca” kilkakrotnie.

Koszty pracy rosną w Polsce bardzo szybko na tle UE. Jeśli ktoś twierdzi, że nie należy się tym przejmować, bo przecież w konsekwencji zatrudnieni są lepiej wynagradzani, to znaczy, że nie rozumie podstawowych mechanizmów ekonomicznych. LCI i PCI wzajemnie się nakręcają. Nawet gdyby wzrost kosztów zatrudnienia wynikał niemal wyłącznie ze wzrostu pensji (a nie, jak jest w polskim przypadku, wzrostu także opodatkowania pracy), to i tak nie byłoby się z czego cieszyć. Sztucznie pobudzane przez rząd wzrosty płacy z samej swojej natury są szybko zjadane przez inflację, którą powodują. Łatwiej jest jednak populistycznie ogłaszać, że przychyla się pracobiorcom nieba, windując wynagrodzenia minimalne, niż przekazać im gorzką prawdę: że to paciorki, które szybko stracą blask.

Autor: Łukasz Warzecha