Kto ma płacić odszkodowanie?

Prawo

Kto ma płacić odszkodowanie?

17 marca 2021

Felieton Jana Marii Rokity opublikowany w marcowym wydaniu “Poradnika Handlowca”.

Na kanwie głośnego wyroku, zasądzającego wysokie odszkodowanie dla człowieka skazanego za zabójstwo, a po latach więzienia uniewinnionego, rozgorzała dyskusja o winie i karze funkcjonariuszy publicznych wydających wadliwe rozstrzygnięcia. W tym konkretnym przypadku rzecz idzie o sędziów i prokuratorów, ale istota sprawy jest przecież głębsza. Dziennikarze, a nawet prawnicy, poruszeni faktem, iż państwo płacić ma wysokie odszkodowania na koszt obywateli płacących podatki, prześcigają się w postulowaniu finansowego ukarania winnych. W przypadku wyroku, który wyzwolił tę dyskusję, miliony dla błędnie skazanego mieliby wypłacić prokuratorzy i sędziowie, którzy wydali nań wyrok ćwierć wieku temu. A ponieważ część z uczestników tamtej sprawy już nie żyje, dłużnikami skazanego musiałyby zostać ich dzieci, albo i wnuki.

Argumenty zwolenników takiego modelu są dość silne. Po pierwsze – idzie o samą istotę sprawiedliwości, wedle której płacić winien ten, kto zawinił, a nie Bogu ducha winni podatnicy, którzy teraz muszą się „zrzucić” na odszkodowanie. Po drugie – taki model miałby oddziaływanie prewencyjne. To znaczy, że zmusiłby prokuratorów, sędziów, urzędników, notariuszy, komorników (czyli tych wszystkich, których błędy bywają dla nas dość kosztowne) do większej pieczołowitości i ostrożności w ferowaniu decyzji. Po trzecie – wzmacniałby pozycję obywatela i przedsiębiorcy wobec urzędu czy sądu, bo zawsze, gdyby groziło nam niekorzystne rozstrzygnięcie, moglibyśmy sędzinę czy urzędniczkę „ustawić do pionu”, słowami: „Niech pani uważa, bo mi pani jeszcze za to słono zapłaci”. O ile wiem, nie ma wprawdzie takiego modelu w żadnym praworządnym kraju, ale to nie żaden argument. Jeśli jakieś rozwiązanie jest dobre i innowacyjne, kierowanie się tym, iż nie występuje ono gdzie indziej, jest zwykłym oportunizmem.

Czy więc są jakieś racje przeciw takiemu modelowi odszkodowawczemu? Są, i to niebłahe. Najważniejsza to ta, iż odpowiedzialność państwa za szkody wyrządzone przez jego funkcjonariuszy jest jedną z największych zdobyczy XX-wiecznego prawa cywilnego. To dzięki tej właśnie zdobyczy zwykły człowiek przestał być bezradny wobec krzywd bezkarnie wyrządzanych mu w urzędach i sądach, gdyż zyskał pewność, iż to państwo jest dlań gwarantem odszkodowania, jeśli urzędnik będzie postępować bezprawnie. Warto pamiętać, że aż do początku XX wieku było tak, iż państwo nie odpowiadało materialnie za czynności władcze, nawet wadliwe i bezprawne, czynione w jego imieniu. A obywatel mógł sobie ścigać na własną rękę konkretnego winnego urzędnika, niemal zawsze bez sukcesu. W Polsce odpowiedzialność państwa wprowadziła Konstytucja Marcowa 1921 roku, rozszerzyła ją Konstytucja Kwietniowa 1997 roku, zaś przełomowy wyrok Trybunału Konstytucyjnego z roku 2001 ugruntował regułę, wedle której za bezprawne działanie funkcjonariusza państwo ponosi odpowiedzialność nawet wtedy, gdy owemu funkcjonariuszowi nie można dowieść żadnej winy.

Tylko dzięki takim regułom gry możemy mieć nadzieję, iż jakiś złośliwy albo głupi sędzia czy urzędnik nie zrujnuje kompletnie całego naszego życiowego dorobku jednym swoim wyrokiem, albo decyzją. A od roku 2011 mamy także w Polsce prawo, które państwu pozwala ścigać finansowo urzędnika, za którego czyny Skarb Państwa musiał płacić odszkodowanie. Rozsądnie takie roszczenia ograniczone są do wysokości rocznych zarobków urzędnika, tak by nie zrujnować kompletnie nie tylko jego samego, ale i jego rodziny. Jeśli coś zwraca uwagę w tej ustawie, to fakt, iż i tutaj za „święte krowy” – nie wiedzieć czemu – uznano sędziów. Nad złym bądź głupim urzędnikiem wisi zawsze finansowy miecz Damoklesa. Nad sędzią nie wisi. Nie dziwota, że sądowe wyroki są w Polsce właśnie takie, jakie są.

Jan Maria Rokita