Rozmowa z Piotrem Wojciechowskim, Prezesem Gminne Składy Cho no tu, laureatem Hermesa w kategorii Sieć Rodzinna. W rozmowie z nami opowiada o swoich początkach w branży FMCG oraz o rozwoju sieci rodzinnej.
Redakcja: Jest Pan laureatem nagrody Hermesa w kategorii Sieć Rodzinna. Czym jest dla Pana nagroda?
Piotr Wojciechowski: Zgodnie z tym, co powiedziałem na scenie, jestem bardzo dumny z tej nagrody. Cieszę się, że doceniono nasze starania i profesjonalizm w podejściu do klienta. Do tej pory dostaliśmy inne wyróżnienia, natomiast statuetkę Hermesa otrzymaliśmy pierwszy raz. Tym bardziej jest mi miło.
Nasi laureaci często podkreślają, że nie osiągnęliby tego sukcesu, gdyby nie ludzie, którzy stanęli na ich drodze. Czy w Pana przypadku też tak było – kto dał Panu ten „tzw.” wiatr w żagle?
Najważniejszą osobą, która niewątpliwie mnie zainspirowała, był mój ojciec, który zbudował tę firmę i przekazał mi również bogate doświadczenie z tym związane. Natomiast merytorycznie wpłynął na mnie Profesor Henryk Mruk z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Mogę śmiało powiedzieć, że te dwie osoby w pewnym stopniu mnie ukształtowały.
Jak się zaczęła Pańska przygoda z branżą FMCG?
Przygodę z tą branżą zacząłem w roku 1999, kiedy to podjąłem pracę w Coca-Coli. Pracowałem tam do 2006 roku obejmując różne stanowiska – od przedstawiciela handlowego począwszy, na dyrektorze skończywszy. Po tym czasie zdecydowałem się dołączyć do rodzinnego biznesu.
Wcześniejsze doświadczenia zawodowe pozwoliły Panu spojrzeć na rynek FMCG również od strony producenta. Jaki to miało wpływ na obecną Pana działalność?
Teraz mogę powiedzieć, że była to dla mnie fantastyczna szkoła. W Coca Coli spędziłem wiele lat, które dały mi bogate doświadczenie. Kiedy zaproponowano mi tam stanowisko w Warszawie odmówiłem i zdecydowałem, że jest to odpowiedni czas, aby zasilić szeregi swojej własnej firmy i wnieść do niej inne, nowoczesne spojrzenie na handel. Miałem wielokrotnie okazję podpatrywać to, co mogą i potrafią producenci – dzięki temu wiem, jak prowadzić z nimi negocjacje. Fantastyczne doświadczenie, które bardzo mi pomogło.
Nazwę „Cho no tu” miał wcześniej tylko jeden market. Można też było spotkać inne nazwy, jak np. „Bułeczka za zakrętem”. Jednak nazwa „Cho no tu” na tyle się przyjęła, że postanowił ją Pan rozpowszechnić?
Rzeczywiście każdy z naszych sklepów miał na początku swoją nazwę – to był pomysł ojca. W 2009 roku wpadłem na pomysł, że będzie to „Cho no tu” – czerpiąc z gwary poznańskiej. Zależało mi na tym, aby była ona nazwą wpadającą w ucho i zawierała element lokalny. Nazwa ta doczekała się także opatentowania. Na obecną chwilę wszystkie sklepy noszą nazwę „Cho no tu”- za wyjątkiem kilku w Opalenicy, gdzie mamy osiem placówek – tutaj funkcjonują obydwie i „Cho no tu” i „Przy Bułeczce.”
„Cho no tu” to połączenie lokalnych tradycji z nowoczesnymi rozwiązaniami. Skąd Pan czerpie inspiracje przy wdrażaniu nowości?
Tutaj ponownie muszę wspomnieć o moich wcześniejszych doświadczeniach zawodowych. Dały mi one bardzo dużo i pozwoliły w znacznym stopniu odświeżyć tę sieć. Naszym założeniem jest wprowadzanie innowacyjnych rozwiązań w sklepach, które głównie znajdują się w środowisku wiejskim – taki powiew nowoczesności. Obecnie jesteśmy na etapie remodelingu wszystkich punktów. Za ten proces odpowiada nasz dyrektor generalny.
Czym wyróżniacie się Państwo na tle innych, lokalnych sklepów?
Przede wszystkim otwartością i profesjonalizmem w podejściu do naszych klientów. Nie są oni anonimowi, często przychodzą na zakupy, aby porozmawiać z naszymi pracownikami. Kładziemy nacisk na to, aby handel tradycyjny był związany z tym nowoczesnym. Dbamy w związku z tym o to, aby w sklepach pojawiał się szeroki asortyment, który jest niezbędny w codziennym życiu mieszkańców. Nie zapominamy również o szeregu nowoczesnych rozwiązań, jak np. gazetki, czy media społecznościowe.