Handlowcy w Żarach: Trzeba robić swoje

Aktualności

Handlowcy w Żarach: Trzeba robić swoje

Rosnące koszty prowadzenia działalności gospodarczej, wyższe ceny od dostawców, inflacja, a na dokładkę Polski Ład — to wszystko sprawia, że handel w sklepach tradycyjnych nie jest łatwy. Niewielkie Żary w województwie lubuskim są tego dobrym przykładem. – Mimo trudności robimy swoje. Na pewno pomagają nam niehandlowe niedziele, bo wtedy dyskonty są zamknięte, znika więc na chwilę najpoważniejsza konkurencja — powtarzają zgodnie właściciele tradycyjnych sklepów.

Żary, stolica polskich Łużyc, położone są na pograniczu Niziny Śląskiej i Niziny Wielkopolskiej. To jedno z miast z największym ośrodkiem gospodarczym na południu województwa lubuskiego. Dużą rolę w Żarach odgrywa przemysł drzewny, bowiem kompleksy leśne na terenie powiatu, zajmują 51% jego powierzchni. Miasto przyciąga do siebie także wiele sieci handlowych – nie tylko marketów i dyskontów, ale także popularnych sieci franczyzowych, takich jak Żabka, czy Delikatesy Centrum. Nieźle ma się także handel tradycyjny, choć w ostatnim czasie właściciele małych sklepów nie mają lekko.

Trudny rynek

Handlowcy w rozmowie z nami przyznają, że najpopularniejszych sieci handlowych w Żarach nie brakuje, stale otwierają się także nowe sklepy, w tym dyskonty. To prawdziwa konkurencja dla małych sklepów w mieście, które liczy niecałe 37 tysięcy mieszkańców. Poszukując sklepów tradycyjnych natrafiliśmy na kilka zamkniętych placówek handlowych: pozostały tylko szyldy i puste witryny sklepowe.  Czym jest to spowodowane? Według naszej rozmówczyni przyczyn jest kilka, m.in. coraz więcej super- i hipermarketów w okolicy, ale także podwyżki cen u dostawców, co potem odczuwają także konsumenci. – A przecież cena stanowi dla konsumentów główne kryterium wyboru. W ostatnich miesiącach wzrasta inflacja, co ma przełożenie na wyższe ceny, a więc także liczbę klientów w sklepie – dodaje nasza rozmówczyni. Na początku kwietnia, kiedy odwiedziliśmy handlowców w Żarach, wiele razy usłyszeliśmy stwierdzenie: „Nie wiemy, co będzie dalej”. W dniu naszej wizyty usłyszeliśmy o kolejnych podwyżkach nabiału czy pieczywa, przez które Maciej Rynkiewicz, właściciel sklepu przy ulicy Okrzei, stracił kilku klientów. – Podwyżki dają nam w kość. Chleb, który dostaję z piekarni podrożał dzisiaj o 2 zł. Klienci rezygnują przez to z zakupów – komentuje w rozmowie z nami.

– Mimo wielu przeciwności radzimy sobie. Nie patrzę na konkurencję sieci handlowych. Po prostu robię swoje. Są osoby, które idą do dyskontu, zrobią tam duże zakupy, ale do mnie także przychodzą – opowiada pan Maciej. Chleb stał się przykładem trudnej sytuacji również w sklepie przy ulicy Tatrzańskiej. – W poniedziałek od lokalnej piekarni zakupujemy 5 chlebów. Jak państwo widzicie, jest południe, a te chleby nadal leżą na półce. W markecie są po prostu tańsze – mówi Wioletta Kasperowicz, ekspedientka w sklepie spożywczoprzemysłowym. Sklep istnieje od 4 lat i na przestrzeni tego czasu obroty spadły nieznacznie. Mimo gorszych lub lepszych okresów sklep wychodzi na swoje. Ale w ostatnim czasie – jak można wywnioskować z komentarza pani Wioletty – niepewności pojawiło się więcej, bo drożyzna szaleje.

Choć właściciele sklepów, jako przedsiębiorcy, rozumieją, skąd biorą się wyższe ceny i jakie czynniki się na to składają, nie można powiedzieć tego samego o konsumentach. – Klienci przychodzą i czasami na nas nakrzyczą z powodu podwyżek. Coraz więcej bowiem płacą za te same produkty spożywcze – opowiada Grażyna Dypka, właścicielka jednego z odwiedzonych przez nas sklepów.

Ratują nas niehandlowe niedziele

Właścicieli sklepów w Żarach optymizmem napawa między innymi uszczelnienie ustawy o zakazie handlu w niedziele. To dzień, w którym dyskonty pozostają zamknięte. – W niedziele niehandlowe pracuję od 8 do 16. Mógłbym zamknąć sklep w każdej chwili, ale wtedy bym nie zarabiał – zdradza Maciej Rynkiewicz. – Odkąd markety są zamknięte, w sklepie panuje większy ruch. Wartość koszyka zakupowego w niedziele niehandlowe wynosi nawet 60 zł. To całkiem sporo jak na niewielki sklep. Klienci kupują wtedy wszystko, co akurat potrzebują, nie zwracają tak bardzo uwagi na cenę – dodaje pan Maciej. Sklep Macieja Rynkiewicza istnieje od 24 lat. Około 10 lat temu w jego placówce pojawiła się kolektura, co okazało się być strzałem w dziesiątkę. Klienci przychodzą wypełnić i oddać kupon, a przy okazji robią drobne zakupy. W rozmowie z nami właściciel przyznał, że był także trudniejszy czas, kiedy to tylko przychody z kolektury utrzymywały sklep.

– Dzisiaj trudno jest powiedzieć cokolwiek pewnego na temat przyszłości handlu tradycyjnego. Wszystko cały czas się zmienia – rozpoczyna rozmowę z nami Grażyna Dypka, właścicielka sklepu przy ulicy Męczenników Oświęcimskich. „Poranek”, bo taką nazwę nosi placówka handlowa należąca do pani Grażyny, istnieje na rynku od 30 lat. Sklep jest wprawdzie otoczony z każdej strony marketami, ale mimo to radzi sobie świetnie. – Jak nie zrobi się czegoś, co przyciągnie wzrok, to nie można powiedzieć, że się handluje. Produktów w sklepie powinno być dużo, ważna jest także różnorodność asortymentu. Nie może być marchewka podparta drugą marchewką. Według właścicielki na udany, prosperujący handel składa się wiele czynników.

Gwarancja jakości

Lokalnych klientów do sklepów tradycyjnych przyciąga szczególnie gwarancja dobrej jakości produktów. – Jestem znana z tego, że codziennie rano, nawet w małych ilościach, przywożę świeże produkty, szczególnie warzywa i owoce. Nikt nie może mi zarzucić, że jest inaczej – mówi Grażyna Dypka. W rozmowie z nami opowiada także z satysfakcją o tym, że często otrzymuje wiele pozytywnych opinii na temat prowadzenia sklepu oraz obsługi, która jest postrzegana jako bardzo pozytywna i miła. Jakość obsługi to zdaniem pani Grażyny ważny element prowadzenia biznesu. – Nasz zespół dobrze pracuje i ma to swoje odzwierciedlenie w sprzedaży – komentuje.

Z wypowiedzi naszych rozmówców wynika, że mały sklep – aby skutecznie przyciągał klientów – powinien mieć jakiś ,,haczyk’’. W sklepie pani Grażyny wizytówką przyciągającą klientów jest spore stoisko ze świeżymi warzywami i owocami, a we wspomnianej już placówce prowadzonej przez Macieja Rynkiewicza – dobre wędliny. Naszej rozmowie z panem Maciejem (sklep przy ulicy Okrzei) przysłuchiwał się stały klient. W pewnym momencie zapewnił nas, że w tej placówce kupimy najlepsze mięso w mieście. Stali klienci, na których bazuje właściciel, mogą być także pewni, że w niedziele wolne od handlu będą mogli zakupić w sklepie świeżą porcję rosołową, a także warzywa i wiele innych produktów. Podwyżki cen dotknęły nie tylko sklepy, ale także piekarnie. Klientów w nich jednak nie brakuje. – Rosnące ceny są różnie odbierane przez klientów. Jedni rezygnują z zakupów, a drudzy przychodzą i kupują, dlatego że mamy dobre pieczywo, na pewno lepsze niż w marketach – mówi sprzedawczyni z sieci „Domy Chleba”. Na korzyść placówki z pewnością działa także to, że w ofercie mają nie tylko pieczywo i ciasta, ale również trochę artykułów spożywczych. Przy sklepie znajduje się wiele miejsc pracy, a także szkoła, dlatego właściciele przedsiębiorstwa uzupełnili asortyment między innymi o wędliny, serki, napoje oraz zupki instant.

– Zainteresowaniem wśród pracowników i uczniów cieszą się drożdżówki i pączki. Kiedy ktoś ma ochotę na bardziej wytrawną przekąskę, to wtedy sięga po bułki czy chleb i dokupuje do tego wędlinę lub serek. Niektórzy zabierają z domu gorącą wodę w termosie i wtedy przychodzą po zupki instant – dodaje sprzedawczyni w rozmowie z nami.

Klaudia Walkowiak

 Przeczytaj także: Indonezja znosi zakaz eksportu oleju palmowego