Czy przestrzeń handlowa w dużych miastach – powyżej 200 tysięcy mieszkańców – musi ograniczać się głównie do dyskontów albo sieciowych sklepów? Co z pawilonami handlowymi powstałymi często jeszcze w czasach PRL-u albo latach 90.? W poprzednim numerze poruszaliśmy ten problem, pisząc o likwidowanym pawilonie handlowym na osiedlu Sielce Północne w Warszawie. Teraz wracamy do tematu, ale także w szerszym kontekście – przyszłości małego, tradycyjnego handlu w dużych miejskich aglomeracjach. Jak pokazują statystyki – choćby w niedawnych badaniach Dun & Bradstreet oraz UCE RESEARCH – o tradycyjny handel w małych i średniej wielkości miastach nie musimy się tak martwić.
Pawilony blisko ludzi
W dużych aglomeracjach problem infrastrukty handlowej jest bardziej złożony. Władze miejskie i architekci odpowiedzialni za ład przestrzenny starają się uporządkować przestrzeń nie tylko centrum miast, ale także obszarów pozostających na jego obrzeżach. Poza tym, dzięki środkom z Unii Europejskiej, nieustannie trwa proces iwestycyjny: powstają nowe drogi, linie tramwajowe, węzły komunikacyjne, itp. To właśnie z tego powodu – budowy nowej linii tramwajowej do Wilanowa – pawilon w Sielcach Północnych w Warszawie został skutecznie zlikwidowany. Mimo, że właściciel pawilonu znalazł alternatywne miejsce tuż obok, a ponad 150 mieszkańców osiedla poparło wniosek skierowany w tej sprawie.
Ogórek pachnie jak ogórek
– Proponowana lokalizacja obiektu jest przypadkowa, a kiosk zaburzałby relacje przestrzenne – tłumaczy Wojciech Staszewski, główny specjalista w Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy. – Chcemy, aby handel w mieście był zrównoważony. Należy unikać świadczenia takich usług w dowolnych miejscach i w dowolnej formie, bez uwzględnienia kontekstu przestrzennego – dodaje. W efekcie Dariusz Chachulski, właściciel pawilonu, tuż przed Wielkanocą musiał go ostatecznie rozebrać, ale jak nas zapewnił, będzie radnym miejskim i prezydentowi Warszawy regularnie przypominał o problemie starych, peerelowskich osiedli i ich mieszkańców. Starsi, schorowani ludzie cenią sobie osiedlowe sklepiki i bliski kontakt ze sprzedawcą. – W takich miejscach ogórek pachnie jak ogórek, pomidor jak pomidor, a szyneczka jak szyneczka. Po drugiej stronie lady stoi człowiek, z którym możemy porozmawiać – wymienia zalety tradycyjnego handlu Karol Maria Wojtasik, kierownik działu targowisk w miejskiej spółce Urbitor w Toruniu, a także radny miejski. Zagadnienie tradycyjnych sklepów – ze względu na pełnioną funkcję – zna od podszewki i jest gorącym zwolennikiem takiej formy handlowania. Toruń wydaje się dobrym przykładem jak godzić interesy drobnych kupców – właścicieli sklepów, pawilonów i stoisk – z potrzebami miasta, a szczególnie jego starszych mieszkańców. Drobny, tradycyjny handel skupiony jest na pięciu lokalnych targowiskach, z których 4 zarządzane są przez miasto. Władze miejskie starają się, aby mieszkańcy nowych osiedli nie zostali bez dostępu do tradycyjnych sklepów.
Fałszywy alarm w Toruniu
W Toruniu wisiał w powietrzu konflikt trochę podobny do tego w Warszawie. Na początku br. buldożery rozpoczęły likwidację części pawilonów na największym targowisku przy Szosie Chełmińskiej. Właściciele sklepów i stoisk z zaniepokojeniem patrzyli na znikające sklepy, martwiąc się o swoje miejsca pracy. Lokalne media biły na alarm, że starsze osoby – największa część klientów tego miejsca – zostaną pozbawione możliwości robienia zakupów i skazane na po bliskie hipermarkety. Na szczęście wszystkie te obawy okazały się chybione. – Zlikwidowaliśmy rząd pawilonów, bo w tym miejscu zostanie poprowadzona droga, a obok powstanie duży węzeł tramwajowo-przesiadkowy. Wszyscy kupcy znaleźli jednak inne miejsce na tym samym targowisku – tłumaczy Karol Maria Wojtasik. Wiele przykładów z dużych polskich miast pokazuje, że samorządy dostrzegają potrzebę istnienia tradycyjnych sklepów – szczególnie spożywczych, piekarni, warzywniaków, itp., traktując je jako istotne dopełnienie sieci handlowej. Często udaje się – podobnie jak w Toruniu – uniknąć poważniejszych konfliktów, jeśli dochodzi do społecznej mobilizacji. Przykładowo na warszawskich Bielanach lokalni samorządowcy oraz aktywiści z dzielnicowego stowarzyszenia – wsparci przez setki mieszkańców – skutecznie zapobiegli likwidacji czterech pawilonów handlowych przy ulicy Żeromskiego. Sklepy stały na terenie podlegającym Zarządowi Dróg Miejskich, który w tym miejscu zaplanował tereny zielone.
Kompromis w sprawie pawilonów
– Zieleń bez dwóch zdań jest potrzebna w mieście, ale nie kosztem lokalnych przedsiębiorców i miejsc, w których od dziesięcioleci zaopatrują się setki mieszkańców – komentował na Facebooku Krystian Lisiak, jeden z liderów stowarzyszenia ,,Razem dla Bielan’’, które zaangażowało się w obronę pawilonów. Nawet wiceburmistrzowie dzielnicy Bielany – przekonani do znaczenia małego handlu – wsparli tę inicjatywę. Po rozmowach z władzami Warszawy, przedstawicielami ZDM oraz stołecznym Biurem Architektury i Planowania Przestrzennego udało się wypracować kompromis. Miejscy architekci zaproponowali zmiany estetyczne, które zaakceptowali właściciele pawilonów (wydaje się, że takiej woli kompromisu jak w Urzędzie Dzielnicy Bielany zabrakło w sprawie pawilonu w Sielcach Północnych). Kompromisu próbowali także szukać samorządowcy z Poznania, kiedy przed trzema laty plastyk miejski Piotr Libicki wytypował ze swoim zespołem 20 pawilonów stojących na miejskich gruntach, do likwidacji albo rewitalizacji. Większości z nich nie udało się jednak uratować, a po kultowym warzywniaku stojącym nieopodal Starego Rynku pozostało jedynie wspomnienie (sprawdziliśmy: został niedawno rozebrany). Ale nie wszystkie pawilony handlowe w mieście skazane są na ,,egzekucję’’.
Niepewny los
Dobrym przykładem jest wyremontowane centrum handlowo-usługowe na poznańskim Grunwaldzie, gdzie władze miejskie – a konkretnie Zarząd Komunalnych Zasobów Lokalowych – zdecydował się na odnowienie stojących tam pawilonów. Dziś odnowione miejsce nazywa się, z inicjatywy mieszkańców, ,,Nowy Świt’’, a pawilony zyskały nowoczesny wygląd, klimatyzację i monitoring. Wokół postawiono ławki, przybywa zieleni, a rowerzyści mogą skorzystać z kilku stojaków rowerowych. Teraz właścicielom zlokalizowanych tam sklepów spożywczych i punktów usługowych potrzeba jeszcze dobrej koniunktury, bo muszą zarobić na wyższe czynsze. Los pawilonów handlowych czy niewielkich sklepów w dużych miastach pozostaje jednak niepewny – i nie chodzi wyłącznie o zagrożenie decyzjami miejskich architektów. W tym samym Poznaniu, w oddalonej od centrum dzielnicy Zawady, trafiamy na pawilon handlowy przy ulicy Chlebowej. Zamknięty na cztery spusty: ,,Sklep nieczynny do odwołania’’. Wokół stare i nowe osiedla mieszkaniowe, budynki administracji publicznej i sądu. – Przebywam obecnie na rehabilitacji, ale w czerwcu ponownie otworzę sklep – zapewnia pani Iwona (prosiła o anonimowość). – Klientów mam jednak coraz mniej, bo wolą robić zakupy w pobliskim Lidlu, Biedronce czy Aldim. Do mnie przychodzą rano po kilka bułek albo jeśli zapomną czegoś kupić w dyskoncie: pół kilo ziemniaków, cebulę albo piwo. Trudno przy takich obrotach prowadzić biznes – tłumaczy. Wyraźny spadek klientów pani Iwona odczuła w czasie pandemii: ludzie pozamykali się w domach, pracowali zdalnie, z domu wychodzili rzadziej, a zakupy robili przede wszystkim w dyskontach. Pawilon stoi na gruntach miejskich, należał kiedyś do ,,Społem’’, dopóki w połowie lat 90. nie przejęła go pani Iwona. Poznański samorząd nigdy nie próbował zlikwidować pawilonu, więc jeżeli przestanie istnieć, to wyłącznie z przyczyn ekonomicznych. – Opłaty zjadają prawie cały przychód. Dodatkowe obciążenia przyniósł także Nowy Ład, który powinien nazywać się tak naprawdę polskim nieładem. Podatki, prąd, dzierżawa – trudno mi na to wszystko zarobić.
Blisko do sklepu
Wiele wskazuje na to, że tradycyjny handel w dużych miastach znajduje się w fazie głębokich przeobrażeń, które przyspieszyła pandemia. Pawilony handlowe – często brzydkie, kontrastujące ze zmieniającą się okolicą – znikają z miejskiego krajobrazu albo radykalnie zmieniają wygląd. Położone daleko od zabudowań śródmiejskich osiedlowe sklepy mają się najczęściej dobrze. Trzeba jednak dodać, że właściciele gruntów – gminy albo spółdzielnie mieszkaniowe – robią wszystko, aby stare pawilony zamienić w estetyczne budynki (vide: centrum Nowy Świt w Poznaniu). Władze miejskie (choć Warszawa zdaje się nie być najlepszym przykładem) szukają perspektywicznych rozwiązań dla tradycyjnego handlu. Łukasz Olędzki z Miejskiej Pracowni Urbanistycznej w Poznaniu wspomina np., że w ramach przygotowywanego nowego ,,Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego miasta Poznania’’ jedno z założeń nosi nazwę ,,Miasta krótkich odległości’’. – To miasto, gdzie zaspokajanie codziennych potrzeb mieszkańców możliwe jest w ich bliskim otoczeniu, bez konieczności przemieszczania się komunikacją indywidualną – wyjaśnia. Co miasto, to inny pomysł na podtrzymanie tradycyjnego handlu. We wspomnianym już Toruniu, samorząd stawia na rozwój miejskich targowisk, tak żeby żadna część miasta nie została od nich odcięta. Na takich nowoczesnych targowiskach jest miejsce na pawilony handlowe oraz zwykłe stoiska handlowe. Samodzielne pawilony rozsiane po mieście także nie narzekają na brak klientów. – W mieście dobrze prosperują sklepy osiedlowe, bo ludzie starsi nie chcą chodzić po dyskontach. Chcą pójść do pani Beatki czy pana Stasia do sklepu osiedlowego, gdzie wiedzą, że warzywa są sprawdzone, aromatyczne. I gdzie można porozmawiać z drugim człowiekiem – mówi Karol Maria Wojtasik, kierownik działu targowisk w Urbitorze w Toruniu.
źródło: “Poradnik Handlowca’