Działalność Naczelnej Rady Zrzeszeń Handlu i Usług sięga początków XX wieku. Zjazd Zjednoczeniowy z udziałem kilkuset przedstawicieli stowarzyszeń, związków oraz kongregacji kupieckich z całej Polski powołał w dniu 28 czerwca 1925 r. Naczelną Radę Zrzeszeń Handlu i Usług jako reprezentację środowisk kupieckich. Dla upamiętnienia zasług kupiectwa zrodził się pomysł, aby w formie pomnika uhonorować wszystkich polskich kupców, ich zasług oraz trudów i znojów codziennej pracy. “W podjęciu zamiaru jego budowy znaczący był wkład pana Wiesława Generalczyka Prezesa Wydawnictwa „Poradnika Handlowca”, którego wiedza, doświadczenie i oddanie sprawom polskiej przedsiębiorczości służyć będą zrealizowaniu wskazanej inicjatywy upamiętniającej zasługi kupiectwa” – czytamy w komunikacie NRZHiU.
Losy kupca polskiego różnie układały się na przestrzeni lat. Powołanie Organizacji krajowej dało Stanowi Kupieckiemu nową pozycję społeczną. Kupiec Polski bez względu na sytuację polityczną czy społeczną, zawsze wykazywał się głębokim patriotyzmem, etyką zawodową i poczuciem obowiązku.
Pomysłodawcą budowy pomnika jest Pan Tadeusz Zagórski Prezes Zarządu Naczelnej Rady Zrzeszeń Handlu i Usług w Warszawie.
Z tą inicjatywą Prezes Zarządu NRZHiU mierzył się od wielu lat. Niewątpliwie inspiracją do tego projektu są droga zawodowa i rodzina. Będąc sam przedsiębiorcą, gastronomikiem i samorządowcem, pielęgnującym braterską współpracę, otwartość na wymianę doświadczeń i poglądów na zasadzie partnerstwa w atmosferze przyjaźni, sięga ze swoim pomysłem budowy pomnika do wspomnień domu rodzinnego, kultywującego od kilku pokoleń tradycje kupieckie.
Pomnik Kupca Polskiego miałby stanąć przed siedzibą Naczelnej Rady Zrzeszeń Handlu i Usług w Warszawie przy ulicy Oboźnej 8. Ten pierwszy w Polsce pomnik honorujący kupców polskich zostałby odsłonięty w 100-lecie Naczelnej Rady Zrzeszeń Handlu i Usług.
Warto zapoznać się także z felietonem Łukasza Warzechy, który ukazał się we wrześniowym wydaniu “Poradnika Handlowca”:
“Jedną z najbardziej znanych historii z dziejów polskiego biznesu jest historia zniszczenia przez polskie państwo Optimusa – firmy Romana Kluski. Pretekstem były wtedy rzekome nadużycia przy odliczaniu VAT. Prawdziwe przyczyny tamtego skandalu, w ramach którego na Kluskę w 2002 r. nałożono nawet areszt tymczasowy, do dziś są przedmiotem dociekań i spekulacji. Nikt jednak nie ma wątpliwości, że celem nie było odzyskanie pieniędzy dla budżetu, ale likwidacja Optimusa, polskiego producenta pecetów. Pośrednio przyznał to zresztą Naczelny Sąd Administracyjny, który w 2003 r. uznał ostatecznie działania administracji za bezprawne. Romana Kluski szczęśliwie zniszczyć się nie udało. Dziś nadal prowadzi biznes, ale w całkiem innej branży: między innymi hoduje zwierzęta i produkuje sery z owczego mleka.
Sprawa Kluski i Optimusa liczy sobie już 20 lat. Nieco młodsza jest historia, pokazana przez Ryszarda Bugajskiego w filmie „Układ zamknięty” z 2013 r. Opartą na faktach opowieść o tym, jak przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości i skarbówki, działając wespół, zniszczyli dobrze prosperującą firmę i jej właścicieli, oglądałem na specjalnym przedpremierowym pokazie w warszawskim kinie studyjnym „Kultura” przy Krakowskim Przedmieściu blisko dekadę temu. Pamiętam, że występując przed projekcją, Ryszard Bugajski opowiadał, jak utrudniano mu ukończenie filmu. Tak jakby był on dla kogoś szczególnie niewygodny.
Można by powiedzieć, że wszystko to przecież sytuacje z przeszłości. Że tak się już nie dzieje. To jednak nieprawda. Być może nie dzieją się już rzeczy takie jak planowe niszczenie firm na poziomie układu obejmującego kilka instytucji na wysokim szczeblu. Jednak gdy obserwuję, jak dziwne rzeczy mają miejsce, choćby przy okazji korzystania z ustawy o sankcjach w związku z agresją rosyjską na Ukrainę (patrz przypadek podwarszawskiej firmy Maga Foods) – i co do tego mam wątpliwości.
Wciąż jednak zdarzają się historie prywatnych zemst, fiksacji, nadużyć. Bywa tak – i poznałem takie historie – że można odnieść wrażenie, iż dany urzędnik po prostu uwziął się na daną firmę i za wszelką cenę stara się dowieść, że ma ona coś na sumieniu. Czasami może się skończyć na mocowaniu ze skarbówką. Czasami – dużo gorzej. Od zawsze kontrowersje wzbudzało sięganie przez prokuraturę po kategorię tak zwanego przestępstwa menadżerskiego, polegającego na nadużyciu zaufania. Od 2012 r. znajduje się ono w art. 296 kodeksu karnego. Co ważne, ten przepis pozwala ukarać nie tylko za wyrządzenie znacznej szkody majątkowej, lecz również (paragraf 1a) za samo sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa wyrządzenia takiej szkody. A tu już sprawa jest mocno relatywna.
Te przepisy kodeksu karnego były wielokrotnie krytykowane, również przez osoby wychodzące z liberalnego punktu widzenia: jeśli w grę nie wchodzi korupcja (tym zajmuje się par. 2 art. 296 oraz art. 296a), to właściwie dlaczego państwo ma karać menadżera (prezesa zarządu, właściciela), który źle pokierował firmą? Czy nie jest to wyłącznie sprawa między nim a udziałowcami? Czy nie powinniśmy raczej usprawnić narzędzi w kodeksie cywilnym, tak aby ułatwiały wspólnikom uzyskanie od takiej osoby ewentualnego zadośćuczynienia, ale zrezygnować z procedury karnej?
Trzeba też dodać, że w ostatnich latach organy państwa uzyskały mnóstwo nowych narzędzi inwigilacji obywateli, które w ręku potencjalnego prześladowcy Bogu ducha winnego przedsiębiorcy stają się bardzo groźne. Od lipca Krajowa Administracja Skarbowa uzyskała bardzo kontrowersyjne prawo wglądu w rachunki bankowe każdego obywatela i podmiotu na podstawie samego tylko podejrzenia nieprawidłowości, bez zgody sądu.
W tej grze przedsiębiorcy są w coraz gorszej pozycji wyjściowej względem państwa i reprezentujących je osób. Może się wkrótce okazać, że przypadki takie jak Romana Kluski wcale nie odeszły w przeszłość, jak chcielibyśmy myśleć.”