„Diewuszka, ty też przybiegłaś z Warszawy?” – staje obok starsza Ukrainka. „Chołodno?”. Zanim zdążę odpowiedzieć, wtula się w moje plecy i splata mi ręce na brzuchu poszeptując „diakujemo”.
To trwało trzy doby, bo do Kijowa z Warszawy jest tylko 780 km. Założyliśmy średnią prędkość 10 km na godzinę, wyszło, że trzeba biec 78 godzin. Chcieliśmy być na Majdanie w piątkowe południe 21 listopada, w 10. rocznicę Pomarańczowej Rewolucji i pierwszą Euromajdanu, który uwolnił Ukrainę od groteskowej dyktatury Janukowycza, ale ściągnął na nią wojnę. Wyliczyłem, że trzeba wybiec we wtorek o 3:00 w nocy (dodałem godzinę postoju na granicy i wziąłem pod uwagę różnicę czasu, żeby nie powtórzyć błędu Fileasa Fogga z „80 dni dookoła świata”).
Startujemy z Wilanowa
Kilkaset metrów suniemy w kilkanaście osób (w tym ambasador Andrij Deszczycia), potem swoje 20 km ma pierwszy harcownik Robert Korzeniowski. Za Górą Kalwarią zaczyna zastęp Czerwonych, za Dęblinem do autokaru dojeżdżają busem Żółci, potem drugi bus dowozi Niebieskich, a Żółtych zabiera do przygranicznego hotelu, z Warszawy zaś wyjeżdżają Biali. I tak się toczymy, zastęp po zastępie, z pałeczkami w czterech kolorach wziętych z obu flag, i jak w eksperymentach psychologicznych każdy zastęp buduje tożsamość wokół swego koloru.
20-osobowy autokar, który wlecze się za biegaczem przypomina kolonie na kółkach: w tłoku i chaosie tu się wycieramy po biegu (mokre ciuchy to mogiła), przebieramy, jemy, gadamy, śpiewamy. Teoretycznie biegnie jedna osoba, ale prawie cały czas dołącza druga czy trzecia, mimo moich, kapitana Biegu, apeli, by oszczędzać siły (jestem jak mama, która bez skutku zwołuje dzieci z podwórka).
Po Polsce biegniemy bocznymi drogami, w asyście policji. Na granicy w Dorohusku jesteśmy z Białymi w środę o 5:00 rano. Pogranicznicy fotografują się z nami, chcą częstować ciastem, ale nas pogania grafik. Po ukraińskiej stronie czekają na nas trzy kobiety na ludowo, chleb i sól i miejscowy polityk, który wdzięczy się do kamery. Na szczęście jest też eskorta dwóch eleganckich priusów.
Biegniemy prosto jak strzelił szosą MO7
O tej porze roku ciemno robi się już o 16:00, rozjaśnia się dopiero o 8:00 rano. Zostawiamy z boku Łuck, mijamy Sarny, Korosteń, na rogatkach Kijowa jesteśmy o 9:00 w piątek.
Witold Misztela, AMS: Obawiałem się złej pogody, wtedy ciężko jeździ się wózkiem. Spełnił się najczarniejszy scenariusz − silny wiatr w twarz, śnieg, grad, marznący deszcz. Ale było coś jeszcze – wsparcie, jakie otrzymałem od Niebieskich. I determinacja wszystkich tych 30 wariatów, która dodawała mi sił.
Dodawała tak bardzo, że Witek pędził szybciej niż ktokolwiek z nas. Zamiast planowanych 10 km na dobę średnio każde z nas biegnie po 15 km. Nie tak wiele, ale biegacką euforię nakręca niewyspanie i ciemność, doping kierowców, którzy trąbią na naszą cześć, atmosfera autokaru, potęga niesionej w dłoni pałeczki-totemu.
Anna Dąbrowska, stowarzyszenie Homo Faber: Wyobraź sobie noc. I siebie w środku ciemności niemal absolutnej. Jest 3:00 nad ranem, cisza. Kroki i oddech, twój i biegacza obok. Migające światła radiowozu zabezpieczającego tyły. I nagle przez milicyjny megafon ukraińskie disko. Surrealizm.
Michał Witkowski, PZU: Czułem radość, ekscytację, adrenalinę. W uszach miałem słowa ambasadora, który przed startem powiedział, że na Majdanie najgorsze były noce. Bo zimno, bo ciemno, bo Berkut.
Piotr Zmelonek, „Polityka”: Eskorta miała dla mnie znaczenie symboliczne. Przed 89 r. milicja rozpędzała studenckie demonstracje, a w świeżej pamięci mam obrazki jak milicjanci pacyfikowali Euromajdan.
Magda Żakowska, reporterka: Umówmy się, to był niezły hardkor! Przynajmniej dla mnie, bo nigdy nie byłam w harcerstwie, na kolonii. Ostatniego dnia zapytałam Kamila, co tu tak cuchnie i zorientowałam się, że to… ja. Poza wzruszeniami na Majdanie, to właśnie smród, chłód, wilgoć i schabowy na śniadanie połączyły nas na zawsze.
Piotr Krawczyk, Stowarzyszenie Terapeutów: Bezmierny las, bezmierny step, byliśmy jak konie upojone wolnością. Jestem uszczęśliwiony bezgranicznie, dumny i jednocześnie pokorny. Sława Ukraini! Herojam sława!
Beata Sadowska, dziennikarka radia i tv: Ukraińska eskorta zwalnia, otwiera się okno. „Może pani smutno? Puścimy radio”, mówi milicjant. I puszczają na full! Kiwamy się − ja w biegu, funkcjonariusze na fotelach − w rytm „All about the Money” Meji. Pękamy ze śmiechu.
Jacek Kozłowski, wojewoda mazowiecki: Pamiętać będę łzy radości w oczach witających nas ludzi, ale też smutek Korostenia, beznadzieję pustych ulic wśród zaniedbanych bloków. Na placu w centrum po ogromnym Leninie zostały tylko ślady na trotuarze, zwalono go w lutym. Ale na cokołach nieopodal wciąż stoją komsomolcy. Trudno się mierzyć z postsowiecką przeszłością.
Konrad Piasecki, RMF, TVN 24: Te dni we mnie zostaną. Nagromadzenie wrażeń, rozmów, zmęczenia, ludzi, gestów i widoków. Drożdżowych bab i tortów wręczanych nam w deszczu. Dzieci, które witają nas przy drodze. I ukraińskiego biegacza, który wsiadł na chwilę do naszego autokaru. Miał taki biedny ortalionowy kaptur, który tak się różni od tych naszych super-profi-czapek i buffów.
Robert Kowalski, dziennikarz radiowy: Drugiej nocy biegliśmy pod rozgwieżdżonym niebem. I wtedy dopadł mnie Henryk Sienkiewicz. Poczułem się Małym Rycerzem. Gdzie napoimy konie,co będzie, jak ktoś nas napadnie? Step szeroki, bezludny, opuszczony przez Boga i ludzi, cała nadzieja, że Panna Jasnogórska czuwa nad naszą drużyną. O zgrozo, o matko święta, w mojej głowie takie procesy?! Żenujący atak wyobraźni. Przecież ja nie uznaję kolonialnej i infantylnej sienkiewiczowskiej wizji Kresów, ja jestem czytelnikiem Gombrowicza!
Piotr Maślak, TVP, TOK FM: Na parkingu, gdzie się przepakowujemy, Ihor pokazał nam ślady kul na plecach. Walczył na wschodzie jako ochotnik. Gdy usłyszał, po co biegniemy, nie hamuje łez. Klęka, modli się za nas i za swoje córki-bliźniaczki, żeby żyły w kraju, gdzie wolność można wyrażać choćby bieganiem. Gdy ruszamy z Violką na trasę, wiatr i grad, przestają mieć znaczenie. Viola śpiewa ukraińską piosenkę. Ukraina staje się czymś więcej, niż śladem mokrej jezdni.
Rafał Lipski, aktywista antyrasistowski: Sześć godzin w deszczu. Przeciekaliśmy my, przeciekał bus, przeciekała Ukraina. Potem dostaliśmy − w środku dnia − parę godzin przerwy w Korosteniu. Ciepłe powitanie, gorący wege-gulasz, ale celem nadrzędnym było: wysuszyć ubrania! Obsługa zgarnęła od każdego po worze ciuchów. Tuż przed ruszeniem w trasę w recepcji powitał nas stos parującej odzieży używanej, ponad 100 sztuk. Opadliśmy na kolana i dalej grzebać wyszukując elementy własne. Podawaliśmy sobie nawzajem bluzy, skarpety, gacie. Ten rytuał postawił kropkę nad „i” − teraz już nic nie mogło Czerwonych rozdzielić ani powstrzymać. Do dziś nie wiem w czyich skarpetkach dotarłem na Majdan.
W Kijowie pierwszy raz wychodzi słońce
Pierwszy też raz biegniemy wszyscy − cztery zastępy. Dołączają kijowianie, powstaje stuosobowy tłumek, łopoczą ukraińskie flagi. Jedna cała podziurawiona. „Autentyk z Majdanu” – sapie facet, który ledwo z nami ciągnie. Obok biegnie olimpijska biathlonistka z Soczi, dziś wiceministra sportu. Euforia się udziela, miasto wiwatuje, wołamy nasze „Biegiem? Na Majdan”, tłum woli swoje „Sława Ukraini”.
Beata Szulęcka, Fundusz Mediów: Biegnę pierwsze 6 km longiem w życiu, wcześniej nie dawałam rady więcej niż kilometr. Ale coś mnie niesie, nawet nie jestem spocona. Nie potrafię opisać tego, co czuję, chyba wdzięczność, której blisko do poczucia życia – bycia częścią czegoś, co razem tworzymy czcząc coś i czemuś się przeciwstawiając. Czuję wdzięczność do ludzi, którzy walczyli na Majdanie. Jestem poruszona drogą, jaką przebyliśmy i nowym rozumieniem sprawy, dla której pobiegliśmy. Doświadczenie współpracy, działania w celu większym ode mnie samej, radzenia sobie z niepewnością, nauka zaufania…
Olga Hugo-Bader, Teatr Muzyczny Roma: Gdy zbliżamy się do Majdanu, ledwie widzę dokąd biegnę – tak jestem zapłakana. Buzują emocje, od euforii po rozpacz. Ale kiedy zapalamy znicz na Niebiańskiej Sotni jestem już tylko nieszczęśliwa i strasznie zmarznięta. „Diewuszka, ty też przybiegłaś z Warszawy?” – staje obok starsza Ukrainka. „Chołodno?”. Zanim zdążyłam odpowiedzieć wtula się w moje plecy i splata mi ręce na brzuchu poszeptując „diakujemo”. Stoimy tak popłakując i ogrzewając się nawzajem. Na słynnej scenie Majdanu w sobotnie południe witają nas ministrowie kultury i sportu. Z głośników płyną oba hymny. Ukraiński jest tak piękny, że na popołudniowej konferencji prasowej zaproponuję dziennikarzom wymianę. Ryzykowny żart. Ukraina w pośpiechu buduje swą tożsamość na micie założycielskim Majdanu, na okrzyku, który słyszymy bez przerwy „Sława Ukraini! Herojam sława!”, na hymnie właśnie.
Sandra Gruszczyńska i Oswald Rodrigo Pereira, „Wild for the Run”, TVP Info: Zaczyna do nas docierać, gdzie jesteśmy. Rok temu snajperzy polowali tutaj na ludzi. Podchodzi dwóch starszych Kozaków z Tarnopola. Dziękują nam, ściskają. I dają czekoladki. Trudno opanować łzy.
Wojciech Staszewski, „Newsweek”: Ja płaczę nawet jak Kowalczyk grają hymn za złoty medal, ale tutaj płacz jest inny. Wszystko układa mi się – bo ciągle o tym myślę – w długi sen o wolnej Ukrainie. Życzę Ukraińcom, żeby ich hymn – dziś pieśń walki – zamienił się w odę do radości jak nasz.
Kozłowski: „Szcze ne wmerła Ukraina” i „Jeszcze Polska nie zginęła” – uświadamiam sobie to podobieństwo. W Alei Niebiańskiej Sotni zapalamy znicze. Przyklękam, by zmówić modlitwę.
Marta Ciastoch, „Newsweek”: „Nie zatrzymałabym go, nawet gdybym wiedziała, że zginie. Żałuję tylko, że nie było mnie na Majdanie razem z synem” – mówi matka 32-letniego Serhija Kemskiego. Był dziennikarzem i aktywistą, chodził po górach, marzył o założeniu rodziny. Zabił go snajper. Wiele razy zastanawiałam się, czy nasz Bieg ma dla nich znaczenie. Zapalenie znicza przed zdjęciem Serhija pozbawia mnie wątpliwości.
Ola Kłosińska, fundacja Inna Przestrzeń: Dwaj młodzi Ukraińcy pokazują nam, skąd Berkut celował w demonstrantów i gdzie był namiot z najlepszym czajem. Widzę, jak żywa jest to rana i jak wiele dla nich znaczy, że o nich nie zapomnieliśmy. Tylko od wrześniowego „zawieszenia broni” we wschodniej Ukrainie zginęło 1000 osób. Solidarność − to właśnie jest dla mnie prawdziwy patriotyzm!
Nasz wieczorny występ na Majdanie opóźnia się
Jest rozpaczliwie zimno, drżymy w biegackich strojach. Przed nami czeka mężczyzna o martwej twarzy. Gdy nadchodzi jego kolej, zrzuca jesionkę, łapie mandolinę i nagle tryska energią, śpiewa jak natchniony. To Taras Kompaniczenko, bard Majdanu.
W końcu my. „Przebiegliśmy tu z Warszawy dziennikarską sztafetą, by powiedzieć wam dobry wieczór” – wołam do mikrofonu. Tłumaczy Marta Ciastoch. W odpowiedzi „dobryj weczir”. „I żeby wam podziękować za to, że rok temu przypomnieliście Europie, czym są europejskie wartości”. Aplauz! „Nie wolno zapomnieć o Ukrainie, bo tutaj rozstrzyga się los Europy. Obojętność świata na los Ukrainy byłaby zresztą marzeniem rosyjskiego dyktatora. A my nie lubimy spełniać marzeń dyktatorów, prawda?”. Głośne „Ni”.
Dalej mówi Kamil Dąbrowa, szef radiowej Jedynki: „Przybiegliśmy, by pokazać, jak blisko jest z Warszawy do Kijowa, wystarczy nałożyć buty i pobiec”.
Dąbrowa: Ogarnął mnie nastrój biegowej rewolucji. Pomyślałem, że dyktatorów nie trzeba obalać, można ich zabiegać. Podniosłem sztafetowe pałeczki tworząc z nich dwa znaki V biało-czerwony oraz niebiesko- żółty i krzyknąłem: „Zwyciężycie!”. Majdan zakołysał się od wiwatów.
Dąbrowska: Wieczorem Katia prowadzi nas pod górę ulicą Instytucką. „Ta ulica miała być otwarta! To był jeden z postulatów Majdanu! I co?!”. Patrzę za jej wzrokiem. Milicjanci, barierki. W głębi majaczy pałac prezydenta. „Minął rok. Nic się nie zmienia”.
Kijów jest zniecierpliwiony i przygnębiony, nie tylko wojną. Wiele osób mówi nam, że potrzebny jest trzeci Majdan (2004, 2013,?), który dopiero stworzy prawdziwą demokrację. Zrobią go chłopcy z frontu, kiedy wreszcie wrócą. Oni gardzą śmiercią, nie boją się nikogo.
Tomasz Smokowski, komentator sportowy Canal +: Ostatniej nocy siedzimy w pubie kilka przecznic od Majdanu. Cover band wycina skoczne kawałki AC/DC i Joan Jett, młodzi kijowianie śmieją się, piją, tańczą. Chcą normalnie żyć, myślę, ciężko ich potępiać, że rocznice ich nie interesują. Nagle z głośników płyną pierwsze takty hymnu. Wszyscy wstają, kładą dłonie na sercach i śpiewają tak, że pub trzęsie się w posadach. „Widzisz tych dwóch? − pyta Sasza. − W poniedziałek wracają do Donbasu walczyć”. Myślę, że my będziemy wtedy 800 km stąd, ale na zachód. Robi się zimno i nieprzyjemnie. Nie byłem przygotowany na takie zderzenie z rzeczywistością.
Mirek Bieniecki, Instytut Studiów Migracyjnych, Bieg Rzeźnika: Ewgenija i Wołodimir opowiadają, że najgorsze są noce w okopach pod ogniem GRAD-ów. Mówią, że się boją. I że boją się o nich ich żony i dzieci. Wołodimir jest dziennikarzem. Pokazuje mi w komórce mem ze zdjęciem prezydenta Kaczyńskiego i tekstem po polsku: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, a potem może Polska”.
Potęga gestu?
Jeszcze w Polsce baliśmy się, że się ośmieszymy, bo Ukrainie potrzebne są teraz koce i broń, a nie takie gesty jak nasz. Czy nie spojrzą na nas z wyższości swego cierpienia?
Jacek Pilarski, prezes spółki handlowej: Wojna przerwała nam biznes z ukraińskimi partnerami. Ich fabryki zamknięto. Takie życie, myślałem. Ale kiedy Sergiej opowiedział mi, jak żyją w strachu przed śmiercią, coś we mnie poruszył. Giną ludzie, tak blisko nas! Gest jest mały, ale niech wyrazi , że obchodzi mnie ich nieszczęście.
Marta Przybył, graficzka: Saszko opowiadał nam, gdzie stały barykady. Nawet nie przyszło mi do głowy rozmawiać z nim po angielsku, każde z nas mówiło w swoim języku. Dotarło do mnie, ile nas łączy. A tak mało się znamy, tak słabo troszczymy o siebie nawzajem.
Krawczyk: To był powrót do emocji z czasów rzucania ulotek w stanie wojennym. Cztery dni dążenia do zrozumienia Ukrainy, na koniec wchłonięcie mnie przez Ukrainę całego, razem z wysłużonymi butami do biegania.
Magda Sołtys, Polska Biega, Sport.pl: Najpiękniejsze doświadczenie w życiu. Nie, nie jako biegaczki, jako Polki. 11 listopada czciłam naszą niepodległość w Biegu Niepodległości, dyskutowaliśmy na obiedzie rodzinnym, co to wszystko znaczy dziś dla młodych jak ja. Nie sądziłam, że prawdziwą lekcję dostanę tydzień później. Teraz dotarło do mnie tak dosłownie, jaką jestem szczęściarą, że żyję w wolnym kraju.
Łukasz Wójcicki, biznesman branży transportowej: Przecież tylko biegłem, nie zatrzymywałem czołgów. Ale wiem, że Bieg był potrzebny. Im − by zobaczyć, że ktoś o nich pamięta. Mnie – by wyjść na chwilę ze swego egocentrycznego-krawaciano-excelowskiego świata, zdobyć się na odrobinę człowieczeństwa i wykrzyczeć: nie zgadzam się na zło!
Piotr Skrzypczak, Homo faber: Można powiedzieć, że „bieganie na rzecz” jest słabe. Że to zabawa bogatych i sytych. Można powiedzieć, że to nic nie da, że nikt tego nie zauważy. Można powiedzieć wiele, ale można też pobiec. I zobaczyć jak jest naprawdę.
Martin Simecka, słowacki pisarz i publicysta: Udało się coś magicznego, połączyć samotność zagubionego biegacza z publicznym gestem − prywatne i wyjątkowe doświadczenie biegu przez Ukrainę z doświadczeniem bycia w grupie, która miała wspólny cel. Nie trzeba było nawet o tym mówić, znacznie więcej rozmawialiśmy o bieganiu niż o Majdanie, bo dla wszystkich było jasne, po co biegniemy. Udało mi się na chwilę zostać Polakiem: nigdy nie zapomnę, jak biegnę ulicami Kijowa z polską flagą w dłoni, obok Ani, która trzymała flagę ukraińską. I dopiero na Majdanie zrozumiałem, że przez tych kilka dni przeżyłem coś, co Ernest Hemingway nazywał „ruchomym świętem”.
Bieniecki: Może i Polakom pokazaliśmy, że Ukraińcy to nasi przyjaciele. Inni od tych, których znamy z opowieści dziadków.
Marzena Czuba, TVN: Bałam się, że nie dam rady. Przyjaciele ostrzegali przed dziurami w jezdni i szalonymi kierowcami. Sama z siebie bałam się wałęsających się psów. Najbardziej bałam się jednak, że nasz bieg będzie sobie a muzom. Dopiero w Kijowie, gdy przyłączyli się do nas ukraińscy sportowcy i dziennikarze, biegacze i zwykli przechodnie, coś do mnie dotarło. Rozmawialiśmy, każde w swoim języku, a jednak się rozumieliśmy. Zdałam sobie sprawę, jak ważny ten bieg jest dla mnie, jak burzy schematy, co jest blisko a co daleko, kto jest obcy, a kto swój. A moje lęki? Dziur nie było, widziałam tylko dwa psy, oba w Kijowie, i to takie małe, w ubrankach na mróz. Jednego nie przewidziałam. Mam odmrożoną twarz i wyglądam jak Indianin po bitwie. Czy to przejdzie?
Piasecki: Kiedy wbiegaliśmy na Majdan przypomniałem sobie dziadka mojej żony, właściwie jedynego dziadku, którego jakoś-tam miałem. Miły, dziarski pan, który w młodości walczył w kresowej partyzantce i do śmierci był wrogiem zbliżenia polsko-ukraińskiego. „Nie byłbyś dziadku ze mnie zadowolony” − pomyślałem. A gdy wszyscy stanęli na trybunie, chodziłem dalej po placu, bo już miałem ściśnięte gardło i wiedziałem, że emocje będą ponad siły. I rzeczywiście, śpiewając hymny przełykałem łzy i znów myślałem o dziadku, bo on też łatwo się wzruszał. Może by mnie jednak zrozumiał?
Darosław Spyła, pszczelarz: Stoi nasz biegobus u bram Kijowa, Żółci i Czerwoni dyskutują o Rosji, a mnie coś tknęło i mówię, co mi intuicja podpowiada, że za 20 lat Rosja będzie w Unii Europejskiej jako wolny i niezależny kraj, a jak to się nie stanie, to ja na golasa przebiegnę przez centrum Ełku. A jak już wracaliśmy, to na granicy ukraińsko-polskiej zobaczyłem cztery gołębie, niech to będzie znak, w końcu gołąb to symbol pokoju, a pokój mogą uratować takie szaraczki jak my.
Kowalski: To była prosta reakcja chemiczna. Nasze wzruszenie, ich wdzięczność. Dla mnie pozostanie najważniejsze, że biegłem dla przyjaciółki, która mieszka w Warszawie. Swietłana Władymirowna Szewluga mnie pochwaliła i z tego się cieszę.
Powrót
Doświadczenie było tak mocne, że trudno nam teraz wrócić. Ten inny świat, który stworzyliśmy, nie chce nas puścić z powrotem. A Ukraina została w nas.
Agata Cygańska, Stowarzyszenie Kilimandżaro: Komfort domu uwiera, doskwiera ciepło i statyczna przestrzeń. Dobrze było biec pod wiatr z Michałem i Jolą, w rozpryskach kałuż spod butów Dzikiego. Nieść flagę w ciemności, ramię w ramię z Sandrą, być cząstką tej zgrai niepoprawnych romantyków, wytwórców endorfin na międzynarodową skalę.
Dąbrowa: Rodzina ma mi za złe, że jestem nieobecny w domu, ale po takim locie niełatwo wylądować.
Violetta Domaradzka, weganka, aktywistka: Niania mojej córki mówi: „Jadę do domu, bo syn ma przepustkę z Donbasu, na tydzień, potem znów wraca. Ten drugi jeszcze za młody, ale też niedługo pójdzie na front.”
Organizatorem Biegu na Majdan była fundacja Towarzystwa Dziennikarskiego Fundusz Mediów. Partnerzy: PZU, Kulczyk Investment, Wydawca „Poradnika Handlowca”.
Piotr Pacewicz
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,141115,16882486,Biegiem_na_Majdan.html?disableRedirects=true
http://www.wywrota.pl/obyczaje/28605-wieslaw-generalczyk-biznesmen-dzialacz-i.html