Maciej Ciesielski, redaktor magazynu „Góry”, międzynarodowy przewodnik wysokogórski i alpinista

Wywiady

Maciej Ciesielski, redaktor magazynu „Góry”, międzynarodowy przewodnik wysokogórski i alpinista

31 marca 2014

Rafał Sterczyński: Jak zaczęła się Pańska przygoda z górami?

Maciej Ciesielski: Kiedy zaczynałem nie było ścianek wspinaczkowych, a pierwszy kontakt ze wspinaniem zaliczyłem przypadkowo jako kilkunastoletni chłopak podczas wyjazdu wakacyjnego. Do tego momentu nie byłem ani zapalonym turystą, ani miłośnikiem gór. W wieku 17 lat ukończyłem kurs skałkowy organizowany przez Polski Związek Alpinizmu, a na pierwszą dużą wyprawę udałem się na Alaskę. W końcu doszło do tego, że od 2004 r., przez 5 lat na wspinaczce, w najróż najróżniejszych zakątkach świata, spędzałem po 200‑250 dni w roku. W 2012 r. wraz z przyjaciółmi, jako drudzy Polacy w historii, stanęliśmy na uważanej za jedną z najtrudniejszych do zdobycia skalnych turni świata – pakistańskiej Nameless Tower. To, co na początku było tylko przygodą, szybko stało się sposobem na życie i zawodem. W 2012 r. zdobyłem uprawnienia przewodnika IVBV/IFMGA/UIAGM. W Polsce posiadają je tylko 32 osoby, a na świecie około 6 tysięcy. Udaje mi się żyć z mojej pasji, to wielka przyjemność i radość.

Chodzenie po górach to także duże ryzyko. Czy ta ogromna odpowiedzialność ciąży?

Nieszczęścia były i będą wpisane w każde górskie przedsięwzięcie. Ludzie najczęściej giną, bo popełniają błędy, ale zdarza się także, że nie mają po prostu szczęścia. Jednak zawsze, gdy ktoś ginie, szukam odpowiedzi i próbuję wytłumaczyć sobie to, co się wydarzyło, aby w przyszłości nie popełnić tego samego błędu. Najtrudniej pogodzić się z wypadkiem, który był skutkiem pecha lub wynikiem nieprzyjaznych zbiegów okoliczności. Najczęściej prowadzę kilkuosobowe grupy (nierzadko jedną lub dwie osoby) i ludzi, których już znam. Zaprzyjaźniamy się, i choć czuję za nich odpowiedzialność, to także wciąż edukuję. Razem z nimi pokonuję ich słabości i zdobywamy wspólnie ważne dla nich rekordy. Kiedy jestem przewodnikiem, nie mogę ryzykować, bo jestem odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale również za swojego partnera, który powierzył mi swoje życie. Tego zaufania nigdy nie mogę zawieźć. Priorytetem jest więc bezpieczeństwo, a dopiero potem są dobra zabawa i zdobycie celu. Najważniejsze jest to, aby wrócić bezpiecznie do domu. Czasami podczas wędrówki trzeba podjąć trudną decyzję, niepopularną i zwyczajnie zawrócić, wycofać się. Czuje się wtedy presję, ale nie można jej ulec.

Czy z Pańskiego doświadczenia wspinaczka to sport dla każdego?

Oczywiście trzeba mieć odpowiednią kondycję i zdrowie, ale także predyspozycje psychofizyczne. W obliczu zagrożenia, niebezpieczeństwa trzeba umieć zachować zimną krew. Wielu początkujących miłośników gór traci do nich szacunek. To okazuje się dla nich zgubne, ale także dla ich towarzyszy i rodzin. Można kochać góry, ale ich potęga powinna zawsze budzić respekt. Bez takiego podejścia, jeśli nie od razu jest się skazanym na porażkę, to przynajmniej stwarza się poważne zagrożenie.

Wielu ludzi biznesu, również w branży FMCG, stawia sobie bardzo ambitne, sportowe cele i pokonuje słabości. Czy ma to przełożenie na ich życie zawodowe?.

Na swojej drodze spotkałem wiele osób, które w górach ładują baterię na życie. Ludzie biznesu, którzy pracują po kilkanaście godzin dziennie, podejmują bardzo trudne decyzje i mają tak naprawdę bardzo mało wolnego czasu, „inwestują w wakacje” w górach, bo tego potrzebują. Ta inwestycja, mówiąc kolokwialnie powoduje, że mogą się zresetować, nabrać sił do dalszej, ciężkiej pracy. Takich osób jest w Polsce coraz więcej, one nie tylko chodzą po górach, wspinają się, ale także biegają maratony, startują w triatlonach i uprawiają inne ekstremalne sporty, które dają im możliwość odreagowania codziennych stresów. Wysiłek fizyczny pozwala pozbyć się ogromnego zmęczenia psychicznego. To także pokonywanie kolejnych słabości i stawianie nowych celów, a więc w konsekwencji rozwijanie się. Nie ma się co dziwić temu zjawisku, bo najczęściej są to ludzie bardzo ambitni. Z perspektywy widać, że ich początkowe zadania i obawy są nieporównywalnie małe, z aktualnymi, nowymi wyzwaniami. A to wszystko sprawia, że są coraz sprawniejsi, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Myślę, że coraz większe zainteresowanie sportami górskimi i ich dostępność zmieniły podejście wielu osób do wspinaczki. Przede wszystkim trudność trasy, jej klasa i uroda są zdecydowanie ważniejsze niż wysokość.

W 2010 r. z dwiema osobami niepełnosprawnymi pokonał Pan ścianę El Capitan w Yosemitach. Dlaczego podjął się Pan tego wyzwania?

Sukces El Capitan to przykład, że nie ma rzeczy niemożliwych i każdy może spełnić swoje marzenia, a potrzebna jest do tego tylko głęboka wiara w siebie. Przejście tej kilometrowej ściany miało na celu nie tylko zdobycie szczytu, ale także uzmysłowienie innym, że osoby niepełnosprawne nie muszą siedzieć zamknięte w czterech ścianach. Mogą z powodzeniem podejmować takie same wyzwania, jak osoby pełnosprawne. Wciąż czekamy na polskich naśladowców.