“Nie ulegamy panice”

Wywiady

“Nie ulegamy panice”

Redakcja “Poradnika Handlowca” porozmawiała z Waldemarem Jurewiczem, współwłaścicielem sieci sklepów Matteo, o wprowadzonych środkach bezpieczeństwa w jego placówkach handlowych, jak koronawirus zmienił funkcjonowanie sklepów oraz jakie mogą być skutki przedłużania się epidemii dla handlu.

Jacek Ratajczak: Jak Pan się odnajduje w tych niecodziennych realiach?

Waldemar Jurewicz: W naszych sklepach wprowadziliśmy wydzielone strefy poruszania dla klientów, wstawiliśmy też przegrody pomiędzy klientami a sprzedawczyniami. Zaopatrzyliśmy wszystkie placówki w środki odkażające, w rękawiczki jednorazowego użytku. Staramy się też o maseczki dla personelu, aby profilaktycznie zabezpieczyć nasze panie przed dotykaniem twarzy. To jest często bezwiedny odruch, a maseczka ma zapewnić ochronę przed wirusem, bo przez sklep przechodzi przecież w ciągu dnia wielu klientów, choć dopóki w najbliższej jego okolicy nie ma potwierdzonych zachorowań, to nie ulegamy panice, ale zawsze lepiej się zabezpieczyć.

Jakie jeszcze zmiany nastąpiły w funkcjonowaniu sklepu?

Oprócz wspomnianych wcześniej działań ochronnych, skróciliśmy godziny pracy. Najbardziej obawiam się jednak choroby kogoś z personelu, bo wówczas niestety trzeba będzie zamknąć placówkę. Na razie klienci zachowują się nadspodziewanie spokojnie. Nie wprowadzamy limitowania sprzedaży, choć w ostatnią sobotę 14 marca wpuszczaliśmy w największych sklepach naszej sieci klientów grupami, aby ograniczyć zagrożenie wewnątrz placówki. W tej chwili ruch jest płynny, ciągły. Najbardziej żal mi starszych ludzi, którzy są nieco zagubieni w tej sytuacji, choć kupują nieliczni.

Czy są problemy z zatowarowaniem?

Zasadniczo mamy zapasy magazynowe i na bieżąco staramy się je uzupełniać, ale ceny niektórych produktów poszły niestety w górę, np. podrożały filety z kurczaka, dość mocno środki dezynfekcyjne.

Gdyby epidemia znacząco przeciągnęła się w czasie, to co wówczas?

Konsekwencje dla gospodarki będą niewyobrażalne. Handel artykułami spożywczymi teoretycznie jest w uprzywilejowanej sytuacji, bo jeść trzeba, ale boimy się, że ludzie będą tracić pracę i nie będą mieć pieniędzy na zakupy.