Marek Theus, Prezes Zarządu MerCo Sp. z o.o.

Wywiady

Marek Theus, Prezes Zarządu MerCo Sp. z o.o.

16 kwietnia 2014

Jacek Ratajczak: Panie Prezesie, gościł Pan na naszych łamach na początku 2013 r. Wówczas Grupa Zakupowa MerCo liczyła 44 placówki detaliczne oraz 16 sklepów działających przy stacjach OKTAN? Czy od tego czasu udało się wam powiększyć stan posiadania?

Marek Theus: Tak, obecnie Grupa MerCo liczy 59 placówek detalicznych oraz 18 sklepów należących do stacji benzynowych OKTAN.

Zna Pan jak mało kto specyfikę handlu na Pomorzu. Miejsce po Rabacie Service oprócz Eurocashu wypełniają dziś Specjał, Bać-Pol i Marol. Czy ten rynek poza Trójmiastem ma aż taki potencjał, aby obsłużyć tylu graczy? Czy ostra walka o klientów jest tu nieunikniona i jak wpłynie ona na lokalny rynek?

Rzeczywiście, nie ma miejsca dla czterech dużych ogólnopolskich graczy. Nie należy również zapominać o lokalnych dystrybutorach, którzy operują na naszym rynku od lat. W wielu sytuacjach są zdecydowanie lepiej przygotowani do walki konkurencyjnej, ponieważ lepiej znają klientów, bywają szybsi i aktywniejsi w podejmowaniu decyzji handlowych, czym wygrywają z dużymi strukturami, jakimi są te cztery firmy, które Pan wymienił. Walka o klientów trwa, wygrają lepiej przygotowani.

Czy w tej sytuacji nadal Pan uważa, że koncepcja działania MerCo jest skuteczną alternatywą nie tylko dla rosnących w siłę sieci dyskontowych, ale i dla grup kapitałowych łączących hurt z detalicznymi sieciami franczyzowymi?

Koncepcja Grupy Zakupowej, jaką reprezentuję, obroniła się sama. Cztery lata działalności Grupy MerCo pokazały, jaką siłę i znaczenie na rynku może mieć dobrze zorganizowana i zintegrowana Grupa Zakupowa, tworzona przez lojalnych wobec siebie i mających bardzo dobrą płynność finansową, kupców. Nie ustępujemy sieciom handlowym – ani franczyzowym, ani właścicielskim. Rok 2013 zakończyliśmy jako grupa 50 placówek detalicznych obrotem ponad 400 mln zł i rentownością netto na średnim poziomie 5%. Zakładamy, że na koniec 2014 r. Grupa MerCo będzie liczyła 65 placówek detalicznych, których sumaryczny obrót wyniesie około 550 mln zł.

Jest Pan z bratem współwłaścicielem sieci sklepów spożywczych w Trójmieście. Zapewne lokalizacja placówek w tak dużej aglomeracji ma swoje plusy − z jednej strony można liczyć na wielu klientów, z drugiej jednak w pobliżu zwykle działa wielu konkurentów.

W jakich elementach widzi Pan przewagę konkurencyjną swoich placówek?

Dobra organizacja i zaopatrzenie, szeroka gama produktów promocyjnych, wyszkolony i zaufany personel, wychodzenie naprzeciw potrzebom stałych klientów (czasem odmiennych w różnych placówkach), tworzenie miłej, zachęcającej do robienia zakupów atmosfery, osobiste zaangażowanie mojego brata Jacka i moje, w codzienne funkcjonowanie sklepów.

Które formaty sklepów – na przykładzie prowadzonych przez Pana placówek – mają przed sobą perspektywy rozwoju? Na jakiego typu sklepy stawiają dziś konsumenci?

W mojej ocenie nie ma większego znaczenia, czy sklep ma 100, 300 czy 500 m2. Jeśli jest dobrze zaopatrzony, przyjazny, oferuje atrakcyjne ceny i zachęca klienta do odwiedzania go codziennie – ma szansę przetrwania i rozwoju. Ważna jest oferta, atmosfera, dostęp do parkingu – to najważniejsze elementy, którymi kieruje się klient (nierzadko podświadomie). Obserwuję spadek popularności hipermarketów na rzecz sklepów osiedlowych takich, jak nasze, mimo że hipermarkety przyciągają bardzo atrakcyjnymi cenami i szeroką ofertą, a na brak miejsc parkingowych nie można tam narzekać. Wnioski nasuwają się same.

W 2011 r. został Pan laureatem nagrody Firmy Rodzinne wręczanej przez Newsweek Polska. Dlaczego w naszym kraju o firmach rodzinnych pamięta się tylko przy tego typu okazjach, a na co dzień praktycznie są pozostawione same sobie? Dlaczego władze nie uważają firm rodzinnych za koło zamachowe gospodarki?

To pytania, na które nie znam jednoznacznej odpowiedzi, ale sądzę, że powód jest trywialny. Zazwyczaj mówi się o dużych przedsiębiorstwach korporacyjnych z ogromnym kapitałem (niejednokrotnie zagranicznym), ponieważ firmy te są widoczne. Przeznaczają ogromne fundusze na reklamę i działania PR. Firm rodzinnych często na to nie stać. Robią swoje i pozostają w cieniu. Skoro nie słyszy się o nich, to zapominamy o ich istnieniu. Dlatego każda okazja jest dobra, żeby przypomnieć o firmach rodzinnych i uświadamiać lokalną społeczność oraz władze, jak wielkie mają znaczenie nie tylko na rynku lokalnym, ale dla rozwoju gospodarki całego kraju.

Dziękuję za rozmowę.